W środę skierowaliśmy naszego smoka do Krak des Chevaliers, najsławniejszego z zamków krzyżowców, rozbudowanego przez Joannitów. Po drodze zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Masjaf, także z zamkiem krzyżowców, by poprosić w którymś ze sklepów o lód na bardzo spuchniętą rękę Basi. Trafiliśmy w końcu do lokalnej restauracji gdzie właściciel wydrapał lód z zamarzniętych ścian zamrażarki. Pan który zajmował się pieczeniem hobzów (okrągłych chlebów przypominających naleśniki) złapał Basię za rękę i odmówił modlitwę albo też odczynił uroki, a następnie wycałował ją od palców po łokieć.
Restauracja serwowała nasze ulubione zawijasy z falafelkami, więc skorzystaliśmy z okazji i zamówiliśmy sobie po jednym.
Krak zrobił na nas ogromne wrażenie. Dla mnie jednym z powodów dla których tak było jest moje gniewskie pochodzenie, nasza krzyżacka warownia i zafascynowanie rycerstwem. Zamek jest potężny i w niczym nie przypomina znanych nam twierdz jak np. Malbork, czy Gniew. Masywne mury z białego kamienia, położenie, oraz rozplanowanie budowli mówi: nie zbliżaj się bo i tak nic nie wskórasz. U szczytu potęgi stacjonowało w nim 2000 rycerzy. Kiedy nadciągnęły wojska sułtana Bajbarsa broniła go garstka 200 żołnierzy i chociaż mieli zapasy żywności i wody na 3 lata, to szybko zdecydowali by się poddać. Po ponad stu latach twierdza została zdobyta.
Tego samego dnia pojechaliśmy jeszcze do Malula,
wspaniale położonej w górach miejscowości, która słynie z klasztorów św. Tekli i św. Sergiusza i Bachusa. Tekla była ulubioną uczennicą św. Pawła, a o Sergiuszu i Bachusie pisałem w którymś z poprzednich postów. W owych klasztorach po dziś dzień modlą się po aramejsku, czyli w języku w jakim modlił się Chrystus.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz