Sprawy celne i imigracyjne załatwiliśmy po stronie tanzańskiej szybko i bezstersowo. W dobrych humorach podjechaliśmy do urzędników w Malawi i tu spadł na nas niespodziewany cios. W przewodniku wyczytałem, że obywatele krajów Unii Europejskiej nie potrzebują wiz do Malawi. W moim wypadku okazało się to nie być prawdą. Urzędnik imigracyjny powiedział mi, że wizę powinienem załatwić sobie po drodze, najlepiej w Dar es Salam. Zimny pot spłynął mi po plecach a twarz spłonęła czerwienią na myśl, że musielibyśmy kupić nowe wizy do Tanzanii i tłuc się prawie 3000 km by tę sprawę załatwić. Na nasze szczęście zostaliśmy zaprowadzeni do naczelnika by porozmawiać o tym problemie. Zdziwił nas sposób w jaki oficer oddawał cześć swojemu przełożonemu. Kłaniał się kilka razy w pas, przepraszając, że zakłóca jego spokój naszą sprawą i przez chwilę przez głowę przeszła mi myśl, że może powinienem tak samo zgiąć się w pół na powitanie. Naczelnik był człowiekiem sporych rozmiarów i pogodnego usposobienia. Zezwolił mi na wjazd do kraju pod warunkiem, że w ciągu 3 dni stawię się w lokalnym urzędzie imigracyjnym w Mzuzu i tam zakupię wizę tranzytową ważną 7 dni. Trochę mi mina zrzedła kiedy dowiedziałem się, że wiza taka kosztuje 50 $, ale lepsze to niż tłuc się z powrotem do komercyjnej stolicy Tanzanii. Ze stosownym pismem w ręku opuściliśmy biuro naczelnika, Basi wbito pieczęć wjazdową w paszporcie, celnik ostemplował karnet i wjechaliśmy do Malawi.
Szczęśliwi skierowaliśmy się nad jezioro w poszukiwaniu kempingu. Znaleźliśmy jeden rekomendowany w naszym przewodniku i zostaliśmy tam na noc.
Piękna piaszczysta plaża i dobrze zaopatrzony bar dobrze wróżyły naszemu pobytowi. Wieczór spędziliśmy siedząc w barze i korzystając z internetu. Kiedy włączono światła otoczyły nas roje małych muszek, roje jakich jeszcze w życiu nie widziałem i ewakuowaliśmy się do samochodu.
Nocy prawie nie przespaliśmy bo obok naszego samochodu ulokowali się ochroniarze, którzy czas pomiędzy obchodami umilali sobie pogawędkami i przygotowaniem posiłków.
Szczęśliwi skierowaliśmy się nad jezioro w poszukiwaniu kempingu. Znaleźliśmy jeden rekomendowany w naszym przewodniku i zostaliśmy tam na noc.
Piękna piaszczysta plaża i dobrze zaopatrzony bar dobrze wróżyły naszemu pobytowi. Wieczór spędziliśmy siedząc w barze i korzystając z internetu. Kiedy włączono światła otoczyły nas roje małych muszek, roje jakich jeszcze w życiu nie widziałem i ewakuowaliśmy się do samochodu.
Nocy prawie nie przespaliśmy bo obok naszego samochodu ulokowali się ochroniarze, którzy czas pomiędzy obchodami umilali sobie pogawędkami i przygotowaniem posiłków.
First day in Malawi
At the Songwe border post between Tanzania and Malawi Tanzanian customs and immigration formalities went very smoothly. It wasn’t until we walked up to the Malawi officials that our good moods took a turn for the worse. We’d earlier read in our guidebook that EU citizens don’t require visas for entry into Malawi. Unfortunately, this is not the case for several newer members of the European community – Poland included. Thus, the immigration officer duly informed us that Adam should have acquired a visa back in Dar Es Salaam, as they were not available at the border. Just as we were reeling at the prospect of having to buy new visas for Tanzania and trundle back nearly 3000 km to sort this out, the official offered us some hope of a reprieve by inviting us to see his superior about our problem. We were somewhat taken aback by the manner in which the officer approached his principal, standing in the doorway of his office, bowing several times and apologising for disturbing him. For a moment Adam contemplated whether it would help his case to follow suit and also bend over double to greet the Head of Immigration, but thankfully the gentleman in question proved to be very helpful and affable even without being saluted with such deference. He allowed Adam to enter the country on condition that he reported to the local immigration office in Mzuzu within three days and bought a seven-day transit visa. This good news was slightly tempered by the fact that said visa would cost 50USD, but it was a far preferable option to making the journey back to Tanzania’s commercial capital. Having been issued with the relevant paperwork, we left the chief’s office, my passport was stamped with a free entry permit, a customs officer stamped our carnet and off we went.
Our first overnight stop in Malawi was at a campsite in Chitimba, on the shores of the lake. Beautiful, sandy beaches and a well-stocked bar boded well for the evening. We installed ourselves at the bar, making use of the internet facilities until dusk fell and the lights were switched on, at which point we became engulfed by a vast, black column of tiny flies. Having retreated to our car, we went on to have a very fitful night’s sleep courtesy of the campsite’s security guards, who decided to locate themselves alongside us and help the time pass between their rounds with lively chatter and some night time cookery.
At the Songwe border post between Tanzania and Malawi Tanzanian customs and immigration formalities went very smoothly. It wasn’t until we walked up to the Malawi officials that our good moods took a turn for the worse. We’d earlier read in our guidebook that EU citizens don’t require visas for entry into Malawi. Unfortunately, this is not the case for several newer members of the European community – Poland included. Thus, the immigration officer duly informed us that Adam should have acquired a visa back in Dar Es Salaam, as they were not available at the border. Just as we were reeling at the prospect of having to buy new visas for Tanzania and trundle back nearly 3000 km to sort this out, the official offered us some hope of a reprieve by inviting us to see his superior about our problem. We were somewhat taken aback by the manner in which the officer approached his principal, standing in the doorway of his office, bowing several times and apologising for disturbing him. For a moment Adam contemplated whether it would help his case to follow suit and also bend over double to greet the Head of Immigration, but thankfully the gentleman in question proved to be very helpful and affable even without being saluted with such deference. He allowed Adam to enter the country on condition that he reported to the local immigration office in Mzuzu within three days and bought a seven-day transit visa. This good news was slightly tempered by the fact that said visa would cost 50USD, but it was a far preferable option to making the journey back to Tanzania’s commercial capital. Having been issued with the relevant paperwork, we left the chief’s office, my passport was stamped with a free entry permit, a customs officer stamped our carnet and off we went.
Our first overnight stop in Malawi was at a campsite in Chitimba, on the shores of the lake. Beautiful, sandy beaches and a well-stocked bar boded well for the evening. We installed ourselves at the bar, making use of the internet facilities until dusk fell and the lights were switched on, at which point we became engulfed by a vast, black column of tiny flies. Having retreated to our car, we went on to have a very fitful night’s sleep courtesy of the campsite’s security guards, who decided to locate themselves alongside us and help the time pass between their rounds with lively chatter and some night time cookery.