Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

sobota, 23 października 2010

Pierwszy dzień w Malawi

Sprawy celne i imigracyjne załatwiliśmy po stronie tanzańskiej szybko i bezstersowo. W dobrych humorach podjechaliśmy do urzędników w Malawi i tu spadł na nas niespodziewany cios. W przewodniku wyczytałem, że obywatele krajów Unii Europejskiej nie potrzebują wiz do Malawi. W moim wypadku okazało się to nie być prawdą. Urzędnik imigracyjny powiedział mi, że wizę powinienem załatwić sobie po drodze, najlepiej w Dar es Salam. Zimny pot spłynął mi po plecach a twarz spłonęła czerwienią na myśl, że musielibyśmy kupić nowe wizy do Tanzanii i tłuc się prawie 3000 km by tę sprawę załatwić. Na nasze szczęście zostaliśmy zaprowadzeni do naczelnika by porozmawiać o tym problemie. Zdziwił nas sposób w jaki oficer oddawał cześć swojemu przełożonemu. Kłaniał się kilka razy w pas, przepraszając, że zakłóca jego spokój naszą sprawą i przez chwilę przez głowę przeszła mi myśl, że może powinienem tak samo zgiąć się w pół na powitanie. Naczelnik był człowiekiem sporych rozmiarów i pogodnego usposobienia. Zezwolił mi na wjazd do kraju pod warunkiem, że w ciągu 3 dni stawię się w lokalnym urzędzie imigracyjnym w Mzuzu i tam zakupię wizę tranzytową ważną 7 dni. Trochę mi mina zrzedła kiedy dowiedziałem się, że wiza taka kosztuje 50 $, ale lepsze to niż tłuc się z powrotem do komercyjnej stolicy Tanzanii. Ze stosownym pismem w ręku opuściliśmy biuro naczelnika, Basi wbito pieczęć wjazdową w paszporcie, celnik ostemplował karnet i wjechaliśmy do Malawi.
Szczęśliwi skierowaliśmy się nad jezioro w poszukiwaniu kempingu. Znaleźliśmy jeden rekomendowany w naszym przewodniku i zostaliśmy tam na noc.


Piękna piaszczysta plaża i dobrze zaopatrzony bar dobrze wróżyły naszemu pobytowi. Wieczór spędziliśmy siedząc w barze i korzystając z internetu. Kiedy włączono światła otoczyły nas roje małych muszek, roje jakich jeszcze w życiu nie widziałem i ewakuowaliśmy się do samochodu.


Nocy prawie nie przespaliśmy bo obok naszego samochodu ulokowali się ochroniarze, którzy czas pomiędzy obchodami umilali sobie pogawędkami i przygotowaniem posiłków.

First day in Malawi
At the Songwe border post between Tanzania and Malawi Tanzanian customs and immigration formalities went very smoothly. It wasn’t until we walked up to the Malawi officials that our good moods took a turn for the worse. We’d earlier read in our guidebook that EU citizens don’t require visas for entry into Malawi. Unfortunately, this is not the case for several newer members of the European community – Poland included. Thus, the immigration officer duly informed us that Adam should have acquired a visa back in Dar Es Salaam, as they were not available at the border. Just as we were reeling at the prospect of having to buy new visas for Tanzania and trundle back nearly 3000 km to sort this out, the official offered us some hope of a reprieve by inviting us to see his superior about our problem. We were somewhat taken aback by the manner in which the officer approached his principal, standing in the doorway of his office, bowing several times and apologising for disturbing him. For a moment Adam contemplated whether it would help his case to follow suit and also bend over double to greet the Head of Immigration, but thankfully the gentleman in question proved to be very helpful and affable even without being saluted with such deference. He allowed Adam to enter the country on condition that he reported to the local immigration office in Mzuzu within three days and bought a seven-day transit visa. This good news was slightly tempered by the fact that said visa would cost 50USD, but it was a far preferable option to making the journey back to Tanzania’s commercial capital. Having been issued with the relevant paperwork, we left the chief’s office, my passport was stamped with a free entry permit, a customs officer stamped our carnet and off we went.
Our first overnight stop in Malawi was at a campsite in Chitimba, on the shores of the lake. Beautiful, sandy beaches and a well-stocked bar boded well for the evening. We installed ourselves at the bar, making use of the internet facilities until dusk fell and the lights were switched on, at which point we became engulfed by a vast, black column of tiny flies. Having retreated to our car, we went on to have a very fitful night’s sleep courtesy of the campsite’s security guards, who decided to locate themselves alongside us and help the time pass between their rounds with lively chatter and some night time cookery.

piątek, 22 października 2010

W drodze do Malawi

13 września, po jeszcze jednym noclegu na farmie Kisolanza ruszyliśmy w stronę granicy z Malawi. Tego dnia dojechaliśmy do małej miejscowości w której mieścił się Bongo Camp, założony przez młodego Duńczyka w kooperacji z miejscową społecznością. Alex mieszka w tym miejscu już od 5 lat, starając się pomóc lokalnym ludziom przejąć inicjatywę nad swoim życiem. Jego ostatnim projektem jest próba przełamania tabu związanego z HIV/Aids. Dużo osób tutaj jest zarażonych i choruje, ale ludzie nie rozmawiają między sobą na ten temat. Chorują najczęściej młode osoby które stają się niezdolne do pracy, oraz dzieci z ich związków. Doszło do sytuacji kiedy całe jedno pokolenie jest wykluczone z życia, bez możliwości zarobienia na siebie i ciężar utrzymania tych chorych spoczął na barkach niezarażonych, czyli starców, dzieci, którzy zamiast się uczyć muszą pracować i pozostałych, zdrowych członków rodzin. Przez epidemię średnia długość życia w wielu krajach Afryki spadła do poziomu poniżej 40 lat. Rozwiązły styl życia w połączeniu z dużą ilością spożywanego alkoholu zbiera tutaj śmiertelne żniwo. Coraz częściej przeprowadza się akcję darmowego rozdawania prezerwatyw, ale problem mają tu katolicy, którym doktryna poparta wystąpieniami papież zabrania ich używania. Alex pokazał nam film nakręcony i zmontowany przez młodych ludzi dzięki pomocy finansowej z Danii. Film ukazuje losy dwóch rodzin, jednej dotkniętej piętnem aids i drugiej nie zarażonej. Mężczyzna który zaraził swoją żonę wyznał, że alkohol i związana z jego spożyciem rozwiązłość seksualna doprowadziły do tragedii. Rodzina teraz przeżywa ciężkie chwile ponieważ jej głowa choruje coraz bardziej i wymaga opieki. Jego żona podchodzi do całej sytuacji ze stoickim spokojem i jest pogodzona z losem. Początkowa taka postawa kobiety wydawała nam się nie do zaakceptowania, ale po głębszym zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że takie podejście do życia charakteryzuje większość mieszkańców Afryki: przyjmują to co ich spotyka w życiu bez zbytniego użalania się nad sobą i starają się przetrwać. Nie wychodzą z założenia, że życie jest łatwe i przyjemne.

Następnego dnia dojechaliśmy do granicy z Malawi. Po Tanzanii przejechaliśmy 3222 km, a od czasu wyjazdu z Polski 25 tyś km.
On to Lake Malawi

After another night spent at Kisolanza Farm, on the 13th of September we moved on towards the border between Tanzania and Malawi. We reached the village of Tukuyu, where we found the very cheerily named Bongo Camp, founded by a Dane named Alex in cooperation with members of the local community. Alex has lived in this part of Tanzania for the past five years and is actively involved in setting up local initiatives. His most recent project aims to raise awareness and break taboos concerning the issue of HIV/AIDS. A large percentage of the population in this area is either HIV positive or already living with AIDS, but very few people are prepared to talk about their illness and the problems related to it. Most often it is young adults who become infected, often passing the condition on to their offspring. As the disease progresses and their health deteriorates many people who should be in their prime are rendered incapable of work, creating a situation where almost an entire generation is left unable to earn a living and the burden of supporting them and their dependents falls on the shoulders of others. Often these will either be elderly members of the family or children, who instead of going to school have to work. The AIDS epidemic in Africa has resulted in average life expectancy falling to below the age of 40 in many countries across the continent. Excessive quantities of alcohol in combination with loose living exacerbate the problem of the illness being spread. Safe sex campaigns handing out free condoms are becoming increasingly common, though Catholic members of society are faced with the quandary of their Church’s doctrine, endorsed by papal addresses, forbidding their use. Alex showed us a film made and edited by local youngsters with financial help from Denmark. The film showed two families: one living with HIV/AIDS, the other unaffected by it. In the first family the husband who had infected his wife admitted that alcohol consumption and the loss of sexual inhibitions associated with it had led to his downfall. His family now faces a difficult struggle as his illness becomes more advanced and he needs looking after. His wife knows that she is HIV positive and is resigned to her fate, approaching the whole situation with unflappable stoicism. Initially, her attitude seemed totally astonishing to us, but on reflection we came to the conclusion that this way of thinking is very common among people in Africa: such is the nature of human life that it will never be one long, uninterrupted sequence of joyous events, so you simply have to accept whatever happens, not dwell on your problems and sorrows and soldier on.

The following day we arrived at the Malawi border. We’d covered a total of 3222 km in Tanzania, and 25,000 km since leaving Poland.

Obserwatorzy