Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

czwartek, 4 października 2012

Botswana

Po przejściach z policją na granicy po stronie Zimbabwe, Botswańczycy załatwili się z nami sprawnie i bezstresowo. Dzięki temu już po kilku chwilach gnaliśmy w stronę Francistown – drugiego co do wielkości miasta Botswany. Miasta z centrami handlowymi, kawiarniami i restauracjami. W jednej z nich, prowadzonej przez emigrantkę z DDR-u można było zjeść golonkę i śledzie z cebulką (czyli po wiejsku). Napaliłem się na tego śledzia i klapa – wcale mi nie smakował.
Ale co tam śledzie, nawet z cebulka kiedy czekały na nas wspaniałe parki narodowe. Postanowiliśmy, że odwiedzimy te najsławniejsze: Chobe i Moremi. Przez Sua Pan, pięknym asfaltem dotarliśmy do miasta Kasane, które jest brama wjazdową Chobe. Dwa dni pokręciliśmy się po parku a potem zrobiliśmy sobie ponad 340 km odcinek specjalny szlakami przez park Savuti do miejscowości Maun, by zobaczyć na własne oczy deltę rzeki Okavango. Już sam opis tego miejsca przyprawiał nas o dreszcze. Wyobraźcie sobie dużą rzekę, która zamiast płynąć do morza rozlewa się na pustyni nawadniając teren o powierzchni 15 tyś. km2 (pow. woj. małopolskiego), tworząc rozlewiska, bagna, laguny i wyspy - jednym słowem raj dla dzikich zwierząt.
Jazda samochodem po takim miejscu daje kierowcy mnóstwo radości. W związku z tym, że duża część dróg zalana jest wodą, do pokonania mamy sporą ilość kiepskich mostków i brodów. W pewnym momencie, kiedy woda przelewała się nam przez maskę samochodu zaczęła wyć zalana syrena alarmu. Piękna scena: samochód jedzie po szyby w wodzie, obok pluskają się krokodyle, patrzą się na nas zdezorientowane słonie i wszystko to przy dźwiękach przenikliwie wyjącej syreny. Polak potrafi! Na suchym lądzie wyskoczyłem z auta i zatkałem to wyjące cholerstwo workiem foliowym – zadziałało.
Park nas tak zauroczył, że wyjechaliśmy z niego dosłownie na minuty przed zamknięciem i przyszło nam zrobić to przed czym ostrzegają wszystkie autorytety podróżnicze – nie jeździ się nocą po afrykańskich bezdrożach. Trzeba naprawdę bardzo uważać by nie zderzyć się ze słoniem albo hipopotamem. Trzeba też uważać na dzikie koty i nie wychodzić z samochodu bez potrzeby. Chciałem spuścić powietrze z kół i już się zatrzymywałem kiedy zauważyłem, że z pobocza przyglądają nam się dwa lwy. Odeszła mi wszelka ochota do majsterkowania.
Kilka dni później doszło do nieoczekiwanego zdarzenia. W miejscowości Ghanzi poznaliśmy polskiego Werbistę Ojca Sławka. Gościli u niego z wizytą filmowcy z Polski i było nam niezmiernie miło spotkać się z nimi wszystkimi i pogadać sobie w wolnym czasie. Z podziwem obserwowaliśmy prężne działania Sławka, który dwoił się i troił by rozwijać swoją parafię. Prowadził przedszkole, stawiał nowy gmach szkoły i jeździł po całej okolicy z posługą duszpasterską. Zazdrościliśmy mu energii i zapału który nie wygasł mimo 18 lat pracy misyjnej w Afryce.
Z Ghanzi ruszyliśmy na południowy wschód do stolicy Botswany Gaborone i zupełnie przypadkiem, po drodze natknęliśmy się na festiwal plemienia San, Buszmenów z Kalahari, uważanych za najstarszy lud na ziemi.
Do Gaborone jechaliśmy z nadzieją, że uda nam się tam wyrobić wizę do Angoli. Nie jest to łatwe zadanie i wielu podróżników poległo w nierównej walce z angolańską biurokracją, ale o tym mieliśmy się przekonać nieco później. Najpierw musieliśmy znaleźć jakiś nocleg. Hotele drogie, kempingów brak więc w efekcie wylądowaliśmy w miejscu które kiedyś kempingiem było, ale teraz mieszkali tam imigranci z ościennych krajów którzy przyjechali do Botswany za chlebem. Uczynny strażnik pozwolił nam się rozbić, ale rankiem musieliśmy się szybko zwijać bo powstało spore zamieszanie w związku z naszą obecnością. Pojechaliśmy więc sobie do dużego centrum handlowego by przy kawie obmyślić strategie na angolańską ambasadę. Korzystając ze skypa w komórce prowadziłem z Polską telekonferencję w sprawie załatwienia pewnych dokumentów i chyba nieźle się wydzierałem bo po zakończeniu rozmowy podszedł do mnie mężczyzna i przywitał się z nami słowami: „Dzień dobry, jestem Wojtek, jeżeli macie czas to zapraszam do siebie”. Nie do wiary, tylko trzy razy spotkaliśmy dotychczas rodaków z czego dwa razy w krótkim odstępie czasu w Botswanie.
Wojtek pracował w Gaborone i mieszkał tu z małżonką Anią wraz z dwoma synami w pięknym domu. Spędziliśmy z nimi miłe chwile i byliśmy bardzo wdzięczni za gościnę. Dzięki nim rano wypoczęci i zmotywowani ruszyliśmy do walki o wizę. Wpadliśmy do ambasady i grzecznie tłumaczymy, że chcemy pojechać do Angoli. Super, ucieszyła się pani na recepcji, musicie tam pojechać bo to piękny kraj ze wspaniałymi ludźmi i nie ma już wojny. Pani nas zachęca z rozanielonym na wspomnienie Angoli wyrazem twarzy, a ja sobie myślę w duchu to co powiedział kiedyś nasz premier: yes, yes, yes! Gdzie mogę złożyć wniosek o wydanie wizy pytam wiec z radością w głosie i rumieńcami na polikach? Jakiej wizy, spoważniała pani, nie macie szans na wizę, konsul wam jej nie wyda. Ech, szczęście trwało krótko, 1:0 dla Angoli ale nie poddajemy się i ruszamy do RPA by tam pokazać na co nas stać.
Opuszczalismy Botswanę z miłymi wspomnieniami po spotkaniach z rodakami, złością z powodu niezałatwionej wizy do Angoli i głowami pełnymi afrykańskich pejzaży.

Zapraszamy na stronę filmu "Diamenty nie świecą wiecznie" http://www.facebook.com/diamenty?fref=ts zrealizowanego w Botswanie przez Adama, Roberta, Rafała z Red Branch przy współudziale Kasi.
A oto link do filmu na youtube:  http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=fXEk0fR_P1o




























Obserwatorzy