Jadąc w stronę stolicy Zambii, Lusaki, postanowiliśmy odwiedzić tereny rezerwatu Mutinondo Wilderness. Przepiękne tereny z rozległymi zielonymi łąkami, granitowe skały w buszu, małe rzeczki i niewielka ilość ludzi, czyli wszystko to dlaczego zdecydowaliśmy się na podróż: dzika przyroda i my. Noc spędziliśmy w małym lasku z widokiem na malowniczą dolinę. Rano zebraliśmy się wypoczęci w dalszą drogę. W miejscowości Serenje zatrzymaliśmy się na obiad i poznaliśmy tam 70-cio letniego Amerykanina, który przyjechał tu 15 lat temu jako członek Korpusu Pokoju i postanowił już tu zostać. Siedzieliśmy przy stole na przeciw chudego, spalonego przez słońce, krótko ostrzyżonego Steve’a, który sącząc piwko za piwkiem opowiadał nam swoją historię. Skłócony z najbliższą rodziną krążył po świecie. Na 20 lat stracił kontakt z córką, osiadł w Zambii, poślubił lokalną kobietę, wybudował hotel i restaurację, zakupił kilka innych nieruchomości a aktualnie zaangażował się w projekt budowy sierocińca i dzięki sponsorom z USA ma nadzieję ukończyć go w ciągu najbliższego roku. Nadchodzący czas jest tym bardziej przez niego wyczekiwany, ponieważ udało mu się nawiązać ponownie kontakt z córką i czeka na jej już umówione odwiedziny.
1 października dotarliśmy do Lusaki. Miasto nas zaskoczyło swoim porządkiem. Na kempingu za miastem spotkaliśmy znajomych Belgów, których widzieliśmy już w Tanzanii i w Malawi. Wybierali się do Lubumbashi w Kongo bo Bjoern chciał odwiedzić miejsce w którym się urodził i gdzie spędził dzieciństwo. Wymieniliśmy się naszymi podróżnymi historiami i pogrzebaliśmy trochę przy samochodach.
Z Lusaki obraliśmy kierunek na Wodospady Wiktorii, po drodze zatrzymując się na usytuowanym na farmie kempingu. Poznaliśmy tam sympatyczną parę Szwajcarów: Michaela i Tatianę. Wybrali się w podróż po Afryce 4 lata temu i jakoś nie mogą wrócić do Europy. Przejechali trasę z Maroko do Kapsztadu i w Zambii dostali propozycję pracy. Następnie pracowali w Namibii, wrócili znowu do Zambii i teraz budują mały domek bo będą pracować tu jeszcze przynajmniej rok. Michael opowiadał nam, że ciężko było mu się przyzwyczaić do pracy w Afryce, a w szczególności do relacji przełożony-podwładny. Jakiekolwiek pobłażanie podwładnym jest odczytywane jako słabość i wykorzystywane przeciwko szefowi. Zlecone zadania są wykonywane porządnie jeżeli wywiera się dużą presję na podwładnych. Z drugiej strony większość szefów zachowuje się dosyć chamsko wobec swych pracowników, na każdym kroku pokazując, że są ważniejsi i lepsi od nich.
4 października spędziliśmy na kempingu ogarniając się przed dalszą drogą. Pranie, sprzątanie, mycie samochodu – zajęcia nudne, ale trzeba je co jakiś czas wykonać by nie odstraszać od siebie poznanych po drodze ludzi.
Następnego dnia dojechaliśmy do Livingstone, miasta położonego przy Wodospadach Wiktorii, na granicy z Zimbabwe. Spędziliśmy tam 3 dni, odpoczywając i zbierając siły przed dalszą podróżą. Chcieliśmy zobaczyć wodospady od strony Zambii, ale obsługa parku narodowego powiedziała nam, że w chwili obecnej jest tak mało wody, że po stronie zambijskiej można podziwiać zaledwie dwie małe strugi spływające ze skał. Postanowiliśmy, że wodospady zobaczymy więc od strony Zimbabwe, w miejscowości o nazwie Victoria Falls.
8 października bez przeszkód przekroczyliśmy granicę pomiędzy Zambią i Zimbabwe.
On the road to Lusaka and Livingstone
Driving towards Zambia’s capital city, Lusaka, we decided to stop off at the Mutinondo Wilderness, an area of vast, majestic landscapes. Beautiful stretches of open green meadow nestled among huge whaleback granite hills, dense tracts of bush, a series of streams and virtually no-one else around – an ideal place to enjoy the sights and sounds of nature in glorious seclusion. We spent the night at the edge of a woodland looking out onto a picturesque valley and awoke early next morning, refreshed and ready to continue on our way. When we reached the town of Serenje we stopped for lunch at a local inn, where we met a 70-year-old American who had arrived in Zambia 15 years earlier as a member of the Peace Corps and decided to stay. We sat at a table opposite the wiry, sun-scorched and close-cropped Steve as he supped one beer after the other and treated us to episodes from his life story. At odds with his immediate family, he’d travelled around the world and lost touch with his daughter for nearly 20 years. Having decided to settle in Zambia he married a local woman and has since built a guesthouse and restaurant, as well as buying several plots of land. He’s currently building an orphanage, which, with the help of sponsors from the USA, is a project he hopes will be completed within the next year. The coming months are all the more eagerly anticipated by Steve, as he has managed to trace his daughter and has already arranged for her to fly out and visit him. Had time allowed, we could have stayed and listened to his tales for hours on end.
On the 1st of October we reached Lusaka, which struck us as surprisingly contemporary, clean and orderly. At a campsite on the outskirts of the city we met Bjoern and Nele, a Belgian couple who we’d earlier bumped into in both Tanzania and Malawi. They were on their way to Lubumbashi in DR Congo, as Bjoern wanted to revisit the city where he’d been born and spent the first years of his life. We swapped travel stories and the lads carried out some essential vehicle maintenance.
From Lusaka we moved on towards Victoria Falls, stopping along the way at a campsite located on a large farm. There we had the pleasure of meeting Michael and Tatjana, a couple of very seasoned travellers from Switzerland. They’d set off to journey around Africa four years earlier and somehow can’t seem to get around to going back home. They’d travelled from Morocco to Cape Town, and on reaching Zambia were offered a job. Having later worked in Namibia as well, they were now back in Zambia, where they were busy building a small house, as they plan to stay on and work there for the next 12 months. Michael told us that working in Africa takes some getting used to, particularly in terms of the relationship between a boss and his subordinates. Any hint of the person in charge turning a blind eye to irregularities in the work of his operatives is seen as a sign of his weakness and is readily exploited by those working under him. Tasks are carried out efficiently if sufficient pressure is exerted on those responsible for completing them. Unfortunately, this leads to a situation in which most bosses treat their workers with very little respect, taking every opportunity to show them exactly where their place is.
We spent the next day at the same campsite, catching up on correspondence, washing the car and tackling a mountain of laundry – all mundane, but essential tasks if one doesn’t want to scare off the people one meets on one’s travels.
By the 5th of October we’d reached the border between Zambia and Zimbabwe, stopping at Livingstone, the closest Zambian town to the Victoria Falls. We spent three days there, relaxing and recharging our batteries before the next leg of our journey. We had intended to visit the falls from the Zambian side of the border, but were rather put off when the national park rangers told us that it was now the height of the dry season and that what we’d be able to see from the Zambian vantage point would be two dribbles of water trickling over the rocks. Armed with this information, we resolved to wait until we got to the town of Victoria Falls in Zimbabwe in the hope of gaining a better view of one of the seven natural wonders of the world.
On the 8th of October we crossed from Zambia to Zimbabwe swiftly and with not even a hint of hassle.