Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

sobota, 12 czerwca 2010

Egipt, Kair, 27 – 31,05,2010

Pobyt w Kairze przebiegł nam bardzo szybko. Dużo zwiedzaliśmy, załatwialiśmy wizy do Etiopii, nadrabialiśmy braki w prowadzeniu bloga. Na sukach podziwialiśmy małe warsztaty rzemieślnicze w których wyrabia się przy użyciu skromnych narzędzi meble, buty, garnki, itp. Trafiliśmy na uliczkę wytwórców namiotów. Sztuka ta nazywa się khiyamiya i przybyła do Egiptu w średniowieczu wraz z Mamelukami. Fragmenty różnokolorowych tkanin naszywa się na płótno tworząc aplikacje o różnym stopniu skomplikowania i szczegółowości. Twórcy korzystają z kanonu sztuki islamskiej ale wprowadzają też wymyślane przez siebie elementy, które trafiają w gusta zachodnich turystów. W przeszłości zajmowali się głównie szyciem, zdobieniem i ustawianiem namiotów, ale dzisiaj popyt na nie spadł i zaczyna być ciężko utrzymać się z tego ginącego zawodu. Problemem jest też fakt, że warsztaty te nie znajdują się na turystycznym bazarze tylko na tradycyjnym islamskim, co znacznie ogranicza liczbę potencjalnych klientów, a szkoda bo oferują wspaniałe wyroby najwyższej jakości. Mamy nadzieję, że to nie kolejne rzemiosło artystyczne któremu grozi odejście w niepamięć.



Trafiliśmy też do dużego sklepu z pamiątkami i mimo, że nie chcieliśmy nic kupić sprzedawca zaprosił nas do środka byśmy mogli podziwiać przepiękny sufit wykonany z drewna.



Po krótkiej chwili rozmowa zeszła na temat trudów życia w Egipcie. Jednym z problemów naszego nowego znajomego jest przygotowanie się do ożenku. By sprostać temu zadaniu biedak musi zgromadzić na koncie całkiem pokaźną sumę pieniędzy. Całość kosztów wesela obciąża kieszeń pana młodego, ale by do tego doszło trzeba przeprowadzić szereg negocjacji. Załóżmy, że naszemu znajomemu to tego stopnia spodoba się jakaś kobieta, że zapragnie dzielić z nią życie do końca swoich dni. Udaje się on do jej rodziny i zaczyna rozmowy. Dowiaduje się, że do stroju weselnego wybranki musi zakupić minimum ćwierć kilograma złotej biżuterii (jak dobrze wynegocjuje), ściśle określa się też ilość gości weselnych (rodzina panny młodej chce ich jak najwięcej, bo płaci pan młody), ale to dopiero wstęp do dalszej gry. Pan młody musi kupić mieszkanie i na tym gruncie dochodzi często do problemów negocjacyjnych. Wielkość mieszkania, jego położenie i końcowa cena stanowią często przeszkodę dla młodych ludzi w zawarciu związku małżeńskiego. Nasz rozmówca ocenił, że potrzebuje około 0,5 mln EP (około 250 tyś. PLN) by myśleć o ożenku.

Zwiedzanie Kairu to wyczerpujące zajęcie, ponieważ jest tyle do zobaczenia. W samym Muzeum Egipskim można spędzić kilka dni, a pozostają jeszcze takie cukiereczki jak stary Kair, Dzielnica Koptyjska, suki itd.






W poniedziałek odebraliśmy wizy etiopskie, pojechaliśmy zwiedzić piramidy w Giza i dojechaliśmy do Aleksandrii.



Egipt, 26,05,2010 – środa

Rankiem, po obowiązkowej kąpieli w morzu obserwowaliśmy tłumy nurków którzy wybierają Wielki Kanion i niedaleki Blue Hole na miejsce swoich pielgrzymek do podwodnego sanktuarium przyrody. Dosyć to surrealistyczne obserwować dziesiątki ludzi wchodzących do morza i ginących po chwili w jego otchłani bez pozostawienia po sobie najmniejszego śladu.
Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze Sharm el-Sheik, a później pojechaliśmy do Kairu, gdzie dzięki uprzejmości Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW mieliśmy zapewnione noclegi w Polskiej Stacji Archeologicznej w Heliopolis. Polscy badacze od 50-ciu lat obecni są w Egipcie i mają swój niepodważalny wkład w rozwikływaniu tajemnic przeszłości kraju faraonów. Obecnie działa tutaj 16 polskich misji archeologicznych.



Dojeżdżając do Kairu można było obserwować metamorfozę zachowań kierowców. Po przejechaniu tunelu pod Kanałem Sueskim trzeba się przygotować na coraz silniejsze doznania drogowe. Kierowcy ze spokojnych owieczek, z każdym kilometrem przybliżających ich do stolicy kraju zmieniają się w dzikie bestie. Rośnie prędkość, nasilają się ryki klaksonów i oślepianie reflektorami. Recepta na wyprzedzanie jest prosta: klakson, błysk świateł i na grubość żyletki obok mijanego auta do przodu.
W samym Kairze wydaje się nie obowiązują żadne przepisy drogowe. Na czerwonym świetle raczej nikt się nie zatrzymuje, pasy na jezdni są tylko ozdobą, a gdy pomiędzy samochodami pojawi się choć centymetr wolnej przestrzeni zaraz wciśnie się tam jakiś sprytny kierowca. W lusterka zerka się rzadko, wyjeżdżając z podporządkowanej drogi nie patrzy się na nadciągające auta, a zajeżdżanie drogi to standard. Nie dziwi więc fakt, że Egipt ma jeden z najwyższych współczynników śmierci na drodze, a procentowy wzrost wypadków przewyższa wzrost urodzeń. Być pieszym na takich drogach to wielkie wyzwanie. Wyznaczonych przejść raczej nie ma, a jeżeli już są to wprowadzają tylko niepotrzebne zagrożenie. Ludzie lawirują wśród przemykających samochodów i starają się ujść z życiem. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ogromny hałas. Kierowcy montują w samochodach bardzo głośne klaksony i używają ich tak często jak to tylko możliwe. Stoją w korku – trąbią, jadą pustą drogą – trąbią, widzą przechodnia – trąbią, autobusy chcą przyciągnąć ludzi – trąbią, taksówkarz widzi potencjalnego klienta – trąbi, wyprzedzają – trąbią, są wyprzedzani – trąbią. Kair to miasto w którym klaksony nie milkną 24 godziny na dobę.

Egipt, 25,05,2010 – wtorek

NARESZCIE AFRYKA

Po niezbyt dobrze przespanej nocy ruszyliśmy zwiedzać Półwysep Synaj. Jako cel obraliśmy Klasztor św. Katarzyny, zbudowany u stóp Góry Synaj, na której Mojżesz otrzymał tablice z 10-cioma przykazaniami.




Spotkaliśmy tam podróżników z Południowej Afryki, którzy jadą do Hamburga. Są w drodze od dwóch miesięcy i znoszą trudy podróży mimo, że mają razem 137 lat. Dostaliśmy dużo cennych wskazówek na dalszą drogę i po długiej rozmowie rozstaliśmy się w dobrych humorach.
Na nocleg pojechaliśmy do Dahab, gdzie korzystając z uprzejmości właścicieli restauracji Wielki Kanion mogliśmy przenocować nad brzegiem morza.

Jordania/Egipt 24,05,2010 – poniedziałek




Wstaliśmy wcześnie rano, by móc wykąpać się w morzu bez obrażania uczuć religijnych miejscowej ludności. W Jordanii ogromna część społeczeństwa przestrzega surowych reguł dotyczących ubioru kobiet i dopuszczalnych relacji pomiędzy kobietami i mężczyznami. Kobiety całkowicie okrywają swoje ciała, a spora ich część zakrywa też twarze. Niecodziennym dla nas widokiem są sceny, kiedy tak szczelnie ubrane panie siedzą po pas w morzu i w ten sposób zażywają kąpieli w towarzystwie nieprzyzwoicie „rozebranych” mężów i dzieci.

Terminal promowy w Aqaba nie należy do wielkich, dlatego też bardzo szybko uporaliśmy się z zakupem biletów i załatwieniem niezbędnych formalności celnych. podróż trwała 1,5 godziny, a prom zapełniony był głównie Egipcjanami wracającymi z pielgrzymki do Mekki. Po opuszczeniu promu w Nuweiba przyszło nam się zmierzyć z egipską biurokracją. Słyszeliśmy na jej temat wiele niepochlebnych opinii i większość overlanderów wskazuje przekroczenie granic Egiptu jako traumatyczne przeżycie. Nam z pomocą przyszedł policjant turystyczny. Przedstawił się i powiedział, że pomoże przebrnąć przez gąszcz czekających na nas do wypełnienia dokumentów. Cała procedura trwała może 1,5 godziny i przeszła gładko, i bezstresowo dzięki pomocy policjanta. Zakończyła się przymocowaniem tymczasowych, rejestracyjnych tablic egipskich i mogliśmy opuścić teren portu. Co najdziwniejsze nikt nie chciał za swą pomoc ani grosza. W porównaniu z granicami kazaskimi czy uzbeckimi istny ekspres.

Tego dnia zanocowaliśmy w nadmorskim kampingu „Freedom”. Jedynym poza nami gościem był młody Amsterdamczyk, który zachwalał uroki miejsca. Potargowaliśmy się trochę o cenę i zdecydowaliśmy na nocleg w domku okrytym trzciną. Po jakimś czasie pojawił się właściciel kampingu z ofertą, że jeżeli chcemy to możemy kupić coś do palenia, by poddać się uczuciu bezgranicznej wolności. Zrezygnowaliśmy z tego przywileju bo i tak czujemy się dosyć wolni (w granicach rozsądku oczywiście) i podziwialiśmy zachód słońca. W nocy gryzły nas komary i zaczęło przeraźliwie wiać, myśleliśmy nawet, że nasz domek zawali się nam na głowy.



]

Obserwatorzy