Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

sobota, 12 czerwca 2010

Jordania/Egipt 24,05,2010 – poniedziałek




Wstaliśmy wcześnie rano, by móc wykąpać się w morzu bez obrażania uczuć religijnych miejscowej ludności. W Jordanii ogromna część społeczeństwa przestrzega surowych reguł dotyczących ubioru kobiet i dopuszczalnych relacji pomiędzy kobietami i mężczyznami. Kobiety całkowicie okrywają swoje ciała, a spora ich część zakrywa też twarze. Niecodziennym dla nas widokiem są sceny, kiedy tak szczelnie ubrane panie siedzą po pas w morzu i w ten sposób zażywają kąpieli w towarzystwie nieprzyzwoicie „rozebranych” mężów i dzieci.

Terminal promowy w Aqaba nie należy do wielkich, dlatego też bardzo szybko uporaliśmy się z zakupem biletów i załatwieniem niezbędnych formalności celnych. podróż trwała 1,5 godziny, a prom zapełniony był głównie Egipcjanami wracającymi z pielgrzymki do Mekki. Po opuszczeniu promu w Nuweiba przyszło nam się zmierzyć z egipską biurokracją. Słyszeliśmy na jej temat wiele niepochlebnych opinii i większość overlanderów wskazuje przekroczenie granic Egiptu jako traumatyczne przeżycie. Nam z pomocą przyszedł policjant turystyczny. Przedstawił się i powiedział, że pomoże przebrnąć przez gąszcz czekających na nas do wypełnienia dokumentów. Cała procedura trwała może 1,5 godziny i przeszła gładko, i bezstresowo dzięki pomocy policjanta. Zakończyła się przymocowaniem tymczasowych, rejestracyjnych tablic egipskich i mogliśmy opuścić teren portu. Co najdziwniejsze nikt nie chciał za swą pomoc ani grosza. W porównaniu z granicami kazaskimi czy uzbeckimi istny ekspres.

Tego dnia zanocowaliśmy w nadmorskim kampingu „Freedom”. Jedynym poza nami gościem był młody Amsterdamczyk, który zachwalał uroki miejsca. Potargowaliśmy się trochę o cenę i zdecydowaliśmy na nocleg w domku okrytym trzciną. Po jakimś czasie pojawił się właściciel kampingu z ofertą, że jeżeli chcemy to możemy kupić coś do palenia, by poddać się uczuciu bezgranicznej wolności. Zrezygnowaliśmy z tego przywileju bo i tak czujemy się dosyć wolni (w granicach rozsądku oczywiście) i podziwialiśmy zachód słońca. W nocy gryzły nas komary i zaczęło przeraźliwie wiać, myśleliśmy nawet, że nasz domek zawali się nam na głowy.



]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy