Damaszek to moloch w którym mieszka 3 miliony ludzi i także jedno z najstarszych nieprzerwanie zamieszkanych miast na ziemi. Potoki samochodów rozlewają się bezładnie w różnych kierunkach by w końcu w pobliżu centrum stanąć w potężnym korku. Znaleźć miejsce do zaparkowania to nie lada sztuka – potrzeba dużo samozaparcia. Starówka jest bardzo gęsto zabudowana. Nie ma tu większych skwerów czy placów. Potężny Meczet Umajjadów, jeden z czterech najważniejszych dla muzułmanów, jest jakby siłą wciśnięty w sieć wąskich uliczek.
W 2001 roku Jan Paweł II modlił się w nim u grobu Jana Chrzciciela. Aby do meczetu wejść kobiety muszą przywdziać szaty które zakryją ich figury; chyba dla muzułmanów sam kształt kobiecego ciała jest czymś grzesznym.
Dłuższy czas spacerowaliśmy po ulicach starego miasta ale z chęcią uciekaliśmy do krytych bazarów by chronić się od gorąca i też zrobić małe zakupy.
Suszone figi, morele, przyprawy z całego świata, orzechy i oryginalne, bogato zdobione stroje przyciągały nasz wzrok. Oczywiście nie brakowało też wyrobów chińskiego przemysłu dziewiarskiego tak dobrze znanych z naszych rynków. Naszym top zakupem zostały mydła z Aleppo, zrobione z oliwy z oliwek i oleju laurowego.
Na bazarze podeszliśmy do biednie wyglądającego starszego pana, który miał mikro stoisko na kółkach i sprzedawał landrynki. Chciałem zapytać go o drogę do któregoś z zabytków, ale mój arabski nie jest zbyt dobry i długo dukałem bez skutku. W końcu, ku obopólnemu zadowoleniu, pan zaproponował przejście na język rosyjski. Okazało się, że Ibrahim 8 lat studiował w Moskwie i ukończył dwa fakultety, w tym niestety literaturę rosyjską. Teraz, przeganiany przez policję z miejsca na miejsce, by wyżyć sprzedaje cukierki i ledwie wiąże koniec z końcem. Do swego ciężkiego losu podchodzi jednak z filozoficznym spokojem; może filozofia to był drugi kierunek studiów jaki ukończył? Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę, zostaliśmy poczęstowani bardzo mocną kawą z buteleczki, pan jeszcze wspomniał jak to smakowała mu wódeczka i niestety musieliśmy się rozstać. Trochę było nam smutno po tym spotkaniu i później jeszcze kilka razy wracaliśmy pamięcią do tych kilku chwil spędzonych na rozmowie z miłym starszym panem.
Z Damaszku skierowaliśmy się na Bosrę. Było już dosyć późno ale jechaliśmy bardzo wolno nie mogąc oderwać wzroku od otaczającego nas krajobrazu. Wszędzie leżały głazy z porowatego bazaltu, bo cały region był kiedyś potężnym, prehistorycznym wulkanem. Z mniejszych głazów rolnicy ustawili koronkowe mury na grubość jednego kamienia, przez które pięknie przebijało się światło zachodzącego słońca. Minęliśmy beduińskie wesele, ale mimo zaproszenia nie skorzystaliśmy z okazji do zabawy, za to za kilka chwil, pytając o drogę, przystaliśmy na zaproszenie na herbatę. Herbata przerodziła się w kolację i opiekę medyczną – okładanie ręki lodem, bandażowanie i polewanie jej spirytusem. Trafiliśmy do domy Mouhila, emerytowanego inżyniera rolnictwa i Ghany – nauczycielki. Kolacja była prosta, ale pyszna: oliwki i warzywa z własnego ogródka, biały ser, jogurt, pyszne przyprawy.
Bardzo szybko rozmowy zeszły na tematy polityczne. Mouhil został ranny podczas Izraelskich nalotów odwetowych podczas wojny Yom Kippur i widać, że niestabilna sytuacja w regionie jest przyczyną obaw co do przyszłości. Pokój to słowo które bardzo często słyszeliśmy od ludzi w Syrii, podkreślających, że jesteśmy jedną wielką rodziną i powinniśmy się kochać, a nie zabijać. Mouhil i Ghana są muzułmanami ale kobiety w ich rodzinie nie ubierają się od stóp do głów w czarne stroje tylko preferują ubrania dobrze nam znane z Europy, i nawet z pewnym brakiem zrozumienia traktują ten ortodoksyjny sposób zakrywania kobiet przed oczami innych ludzi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz