Jako, że bardzo chcieliśmy wcześnie wyruszyć w trasę oczywiście nie udało się nam tego zrobić. Późno wyjechaliśmy z kempingu, dużo czasu straciliśmy w Kitale, gdzie zatrzymaliśmy się w przytulnej kawiarni z prawdziwym ekspresem do parzenia kawy (mimo że Kenia jest producentem wyśmienitej kawy to w większości lokali podaje się rozpuszczalną Nescafe). Dopiero około 13.00 ruszyliśmy w stronę granicy. Rozpadało się dosyć mocno i zaliczyliśmy pierwsze błotne przeprawy. Pogoda nie nastrajała nas pozytywnie, im bliżej gór tym bardziej padało, a przejście graniczne którym postanowiliśmy wjechać do Ugandy było malutkie i prowadziła z niego droga w góry, która podczas mocnych ulew staje się bardzo niebezpieczna i zdarza się, że samochody zsuwają się w przepaść. Na przejściu granicznym nie potrafiono nam powiedzieć, czy droga jest w tej chwili przejezdna czy też nie. Trochę się wahaliśmy ale w końcu postanowiliśmy zaryzykować i ruszyliśmy w nieznane. Padało coraz mocniej i muszę powiedzieć, że z duszą na ramieniu czekałem co dalej się wydarzy. Przejeżdżając przez jedną z wiosek ludzie dawali nam znaki, które zinterpretowaliśmy jako ostrzeżenie by dalej nie jechać. Zatrzymaliśmy się i powiedziano nam, że dwa tygodnie temu przeszła nad górami potężna ulewa w wyniku której droga została zniszczona przez osunięte na nią głazy. Przejazd przez masyw Mt. Elgon nie był możliwy.
Na nasze szczęście dookoła gór biegła alternatywna droga, która dawała nam możliwość dotarcia do Kapchorwa. Było to dla nas miłe zaskoczenie, ponieważ drogi tej nie było na żadnej z map, które przy sobie mieliśmy. Jechaliśmy w deszczu ale nie było problemów z błotem, aż do momentu kiedy podjazd pod jedno ze wzgórz zamienił się w gliniastą ślizgawkę. Tyłem samochodu zaczęło rzucać od lewej do prawej strony i zdałem sobie sprawę, że nie działa napęd przednich kół. Brnęliśmy pod górę przez wulkaniczne błoto z niewielką prędkością, a koła ślizgały się szukając przyczepności. Udało się pokonać ten odcinek, ale już bardzo długi podjazd okazał się dla nas zbyt trudny. Tył samochodu zsunął się z drogi do rowu i utknęliśmy na dobre. Na nasze szczęście droga była tak wąska, że żaden samochód nie przejechałby obok nas bez zsunięcia się do rowu. Jako, że próby wyjechania na drogę nie dawały rezultatu, nawet z pomocą holenderskich współtowarzyszy podróży, którzy starali się wypchnąć auto, czekaliśmy w nadziei, że ktoś nadjedzie i pomoże wybawić nas z tej opresji. Pojawił się pick up wiozący sporą ilość mężczyzn i po godzinnej walce wyciągnęli oni nasz samochód z rowu.
Sytuacja nie była dla nas zbyt korzystna: bardzo śliskie, wąskie, kręte, strome górskie drogi otoczone głębokimi rowami i próbujący je pokonać obładowany samochód z napędem tylko na tylną oś. Skończyło się na strachu podczas pokonywania kilku podjazdów ze sporą prędkością, kiedy trzeba było walczyć by tył auta nie uciekł do rowu.
Po około godzinie droga znacznie się poprawiła, skończyło się błoto i wjechaliśmy w suchą część góry Mt. Elgon. Podziwialiśmy wspaniałe widoki, wydaje się, że najpiękniejsze podczas naszej dotychczasowej podróży. Trakt miejscami był na tyle dobry, że pozwalał na szybszą jazdę, ale było jasne, że nie dojedziemy tego dnia do wodospadów Sipi, zatrzymaliśmy się więc w małej miejscowości Ngenge (wymawia się nienie) i poprosiliśmy policję by wskazała nam bezpieczne miejsce na nocleg. Pozwolono nam zatrzymać się przy zabudowaniach lokalnego urzędu i tam w asyście wielu miejscowych, tak jak my ciekawych świata, obywateli Ngenge poszliśmy spać
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz