Rankiem, korzystając z miejscowych mikrobusów pojechaliśmy do centrum miasta. Najważniejszą sprawą było wbicie do paszportów pieczątek potwierdzających wjazd do Kenii, oraz podbicie CPD. Nie mogliśmy tego zrobić przekraczając granicę przy Jeziorze Turkana, bo nie było tam odpowiednich służb, ale w stolicy załatwienie tych formalności było bezbolesne i nie zajęło zbyt dużo czasu. Resztę dnia poświęciliśmy na włóczenie się po centrum. miasta. W jednej z kawiarni przysiedliśmy się do stolika przy którym siedziała Teri, młoda matka dwóch synów, i porozmawialiśmy sobie trochę na temat życia w Kenii. Teri prowadziła własny biznes i zajmowała się handlem używanymi rzeczami z Europy i z USA. Nie była z pracy zbyt zadowolona, ale stwierdziła, że za bardzo nie ma wyboru i będąc samotną matką musi zajmować się tym co przyniesie jej profity i pozwoli utrzymać rodzinę. Zapytaliśmy ją, czy tak samo jak w Etiopii kobiety pracują tu bardzo ciężko fizycznie i stwierdziła, że tak. Dlatego bardzo popularny jest wśród kobiet kenijskich ruch „Nie dla ojców” bo lepiej być samotną matką niż mieć w domu księcia i spełniać jego wszelkie zachcianki.
Wieczorem wróciliśmy na kemping. Przestrzega się turystów by nie poruszali się samotnie po zachodzie słońca i by używali taksówek. My wróciliśmy z miasta mikrobusikiem i ciągle sporo osób poruszało się po ulicach. Jak stwierdziła Teri bezpieczeństwo na ulicach Nairobi bardzo się poprawiło w ciągu kilku ostatnich lat, bo jeszcze jakiś czas temu w ciągu dnia nie można było rozmawiać przez telefon komórkowy z obawy przed jego utratą. Teraz miasto patrolują zastępy policji w cywilnych ubraniach i jest znacznie bezpieczniej.
Na kempingu spotkaliśmy naszych znajomych Holendrów i zaczęliśmy planować wspólny wyjazd do Ugandy.
Rano chcieliśmy razem wyjechać z Nairobi, ale okazało się, że auto Holendrów wymaga naprawy, bo urwały się poduszki mocujące karoserię do ramy. My natomiast wyruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu gum amortyzatorów i po ich zdobyciu pojechaliśmy na znany nam kemping na farmie Kembu. Spotkaliśmy tam parę młodych Anglików podróżujących starą Toyotą, którzy mieszkali na tym samym kempingu w Nairobi. Opowiedzieli nam o swoich przeżyciach związanych z przeprawą z Assuanu do Wadi Halfa. Zostali wprowadzeni w błąd przez człowieka sprzedającego bilety i musieli spędzić w Asuanie 10 dni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz