Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

poniedziałek, 6 września 2010

Kenia, w drodze do Ugandy 13-15,08,2010


Dzień spędzony na Kembu Camp minął nam bardzo pracowicie. Zdjąłem bardzo zużyte przednie koła, na ich miejsce założyłem koła z tyłu samochodu, a tam przykręciłem koła zapasowe. Wymieniłem gumy amortyzatorów, dokręciłem grzechoczący snorkel, wymieniłem olej w silniku. Przy okazji wyszło na jaw, że przednie poduszki karoserii mają zbyt duży luz, zużyły się już i trzeba by było dorobić podkładki by móc poduszki dokręcić. Około 4 po południu dotarli do nas Bianca i Joost w pospawanym i naprawionym samochodzie. Wieczór spędziliśmy przy piwie w barze planując kolejne dni naszej wspólnej podróży.

W sobotę wcześnie opuściliśmy kemping i pojechaliśmy do Nakuru na zakupy. Znalazłem miejsce gdzie ze starych opon dorobiono nam podkładki pod poduszki karoserii. Ruszyliśmy w stronę Eldoret, przy granicy z Ugandą, piękną drogą wśród wzgórz i pól uprawnych. Nie dziwiło nas, że tak dużo Anglików osiedliło się tu w przeszłości – krajobrazy do złudzenia przypominały nam Kent w południowo-wschodniej Anglii. Po drodze minęliśmy głęboki wąwóz przez który przerzucony był niewielki mostek. Serpentynami górskimi z zapierającymi dech w piersiach widokami dotarliśmy do Eldoret, średniej wielkości miasta w którym działała wytwórnia serów. Nie myśleliśmy o tym wcześniej, że tak ciężko będzie dostać żółte sery. Zarówno Etiopia jak i Kenia była pod tym względem serową pustynią. W Eldoret dopadła nas ulewa z gradobiciem, ale nie przeszkodziło nam to w zakupach. W przyzakładowym sklepiku dostaliśmy do spróbowania wszystkie produkowane tu sery i zdecydowaliśmy się na lokalnego cheddara.

Droga powoli zmieniała się z gładkiego asfaltu w asfalt z głębokimi dziurami, by w końcu zmienić się w bardzo wyboistą drogę gruntową. Niestety nie udało nam się dojechać do wyznaczonego na dzisiaj celu ponieważ Holendrzy złamali amortyzator i urwali jego mocowanie. Na noc zatrzymaliśmy się na kempingu w Kitale.

Następnego dnia nasi znajomi wczesnym rankiem pojechali do miasta szukać części zamiennych i warsztatu, który by zaradził ich kłopotom z samochodem. My zostaliśmy na kempingu i próbowałem założyć na poduszki karoserii dorobione z opon podkładki. Niestety śruby były dosyć zapieczone i by je odkręcić trzeba było zdjąć zderzak. Bałem się, że mogę te śruby ukręcić więc pojechaliśmy do warsztatu gdzie samochód naprawiali Holendrzy.


Po kilku godzinach podkładki były założone i kosztowała nas to około 40 PLN. Holendrzy też naprawili swoje szkody i ruszyliśmy do małego kempingu za miastem, prowadzonego przez osiadłych tu Anglików. Mieszkali oni w uroczym, małym wiejskim domku, a ogród przeznaczyli na obozowisko. Do dyspozycji podróżników były duże, w pełni wyposażone namioty. My oczywiście spaliśmy w swoich samochodach.

Przywitał nas Richard, ekscentrycznie wyglądający starszy pan, którego pochodzący z arystokracji ojciec, były wojskowy, osiadł w Kenii zaraz po drugiej wojnie światowej. Jako, że ziemia była tu tania kupił jej 800 hektarów i rozpoczął gospodarowanie. Farma rozwijała się powoli, korzystając z preferencyjnych kredytów. Niestety w momencie odzyskania przez Kenię niepodległości musieli oni sprzedać całą ziemię ponieważ nie mieli kenijskiego obywatelstwa. Został im do dyspozycji dom wraz z przyległymi do niego ogrodami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy