Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

środa, 11 sierpnia 2010

Etiopia, w drodze do Turmi, 21-25,07,2010

W porównaniu z innymi dużymi miastami odwiedzonymi po drodze wyjazd z Addis był prosty i natężenie ruchu nie było zbyt duże. Szybko dojechaliśmy do małej miejscowości Meki, gdzie zatrzymaliśmy się około 3:30 w małym, przydrożnym zajeździe. Basia zdecydowała się na popołudniową mikro drzemkę, a po paru minutach i mnie dopadła senność. Obudziliśmy się po 16 godzinach następnego dnia rano. Pobyt na kampie u Wima mocno dał się nam we znaki. Zebraliśmy się z dużym trudem i pojechaliśmy nad jezioro Ziway podziwiać marabuty i inne dziwne ptaki.





Stamtąd dojechaliśmy do Butajira i dalej chcieliśmy górską drogą dotrzeć do Jima, ale ulewne deszcze spowodowały, że szlak był nieprzejezdny. Już po zmroku dotarliśmy do Arba Minch i skorzystaliśmy z pięknie położonego na wzgórzach, pomiędzy dwoma jeziorami przyhotelowego kempingu. Byliśmy bardzo zmęczeni bo droga dała nam się mocno we znaki. Deszcz wymył duże jej fragmenty pomiędzy Sodo a Arba Minch i trzeba było pokonać kilka brodów z błotnistą wodą sięgającą po światła. Rano skorzystaliśmy z hotelowej restauracji i raczyliśmy się przepyszną kawą.


Później odwiedził nas oliwkowy pawian i w dobrych nastrojach, po tych odwiedzinach, pojechaliśmy w góry do małej wioski Dorze, gdzie buduje się domy z bambusa w kształcie głowy słonia. Odwiedziliśmy coś na kształt lokalnego skansenu, gdzie młodzi ludzie pod wodzą swego młodego króla zawiązali lokalną inicjatywę i zapoczątkowali świadczenie usług dla turystów. Zwiedziliśmy „słoniowe” domy, w których ludzie mieszkają ze swoim inwentarzem, zupełnie jak niegdyś Łemkowie w Bieszczadach. Chatę buduję się bardzo wysoką i w miarę zjadania jej niższych części przez owady obcina się ją stopniowo, aż do moment gdy jest zbyt niska do zamieszkania. Co kilka lat trzeba wymienić bambusowe pokrycie domu by utrzymać wysoką odporność na deszcze.

Wokół domów rosło dużo drzew fałszywego bananowca. Wykorzystuje się je tu w bardzo szerokim zakresie. Pędy z niższych warstw można upiec jak ziemniaki, liście skrobie się bambusowym narzędziem i z otrzymanej pulpy robi się chleb, pozostałe po tej operacji bardzo silne włókna wykorzystuje się do produkcji lin. Obserwowanie jak robi się bananowy chleb było szczególnie ciekawe. Zeskrobaną z liści papkę zakopuje się w ziemi na przynajmniej 6 miesięcy i dopiero taka sfermentowana masa, pachnąca jak kiszonki dla bydła, jest gotowa do użycia. Takich schowków na kiszonkę jest kilka na terenie jednej posiadłości.
Na zakończenie naszej wizyty mieliśmy okazję spróbować upieczonego w naszej obecności chleba, skosztować miodu, ostrej pasty i bimbru. Zebrała się przy tej okazji większa ilość młodych ludzi i gdy dowiedzieli się, że jesteśmy z Polski bardzo nas komplementowali i powiedzieli nam, że raz z gośćmi z Polski pili przez 24 godziny non stop. Widać duch w narodzie nie ginie i sława nasza niesie się szeroko po świecie. Okolice Dorze słyną także z ręcznie tkanych tkanin o fantazyjnych wzorach i ze śmiesznych czapek.

Z wioski wyruszyliśmy do Karat Konso. Po drodze wypatrzyliśmy dwóch rowerzystów, Słoweńców Mirko i Dragana. Zmierzali oni do tego samego co my kempingu, lawirując pomiędzy stadami bydła sprowadzanego z pastwisk na noc do wiosek. Do kempingu dojechaliśmy bardzo szybko, Słoweńców przez długi czas nie było widać i obawialiśmy się, że po ciemku nie znaleźli zjazdu na kamp. Na szczęście zeszliśmy na parking do naszego samochodu w momencie kiedy nasi nowi znajomi przejeżdżali obok. Panowie byli bardzo zmęczeni i jako, że na miejscu nie było piwa zaoferowałem, że podjadę do miasta i zakupię co nieco. Tego wieczoru mieliśmy okazję wysłuchać niesamowitych przygód Słoweńców z ich poprzednich wypraw po świecie i w dobrych nastrojach poszliśmy spać.

Kemping o nazwie „Strawberry Fields należy do młodego Irlandczyka. Właściwie jest to farma, na której propaguje on ekologiczne rolnictwo, tzw. permaculture. W wielkim skrócie jest to taki rodzaj rolnictwa, który nie wymaga stosowania nawozów i pestycydów i każde nasze działanie związane z codziennym życiem powinno pomagać w uzyskaniu plonów. Np. myjąc ręce podlewamy drzewa bananowe, rośliny sadzi się tylko obok innych roślin które znoszą dobrze swoje towarzystwo, nie ma monokultur.



Oprócz rolnictwa Irlandczyk prowadzi także szkolenia dla lokalnej ludności, które mają zaktywizować miejscowych i pomóc im zarabiać na turystyce. Teraz biznes turystyczny wygląda tak, że największe profity zbierają wielcy tur operatorzy ze stolicy, a tabuny odwiedzających przewijające się przez południe Etiopii zostawiają tu relatywnie niewielkie pieniądze. Niestety niełatwo jest zmobilizować lokalną społeczność do działania. Przeszkadza brak wykształcenia i problemy w dogadaniu się pomiędzy ludźmi. Nie pomagają też wielkie organizacje pomocowe które rozdając dobra powodują, że ludzie nie widzą potrzeby by samodzielnie zadbać o swoją przyszłość.
Wracając do rolnictwa, to organizacje pozarządowe (tzw. NGOs) pomagające ludziom otrzymują duże pieniądze od wielkich korporacji produkujących zmodyfikowane genetycznie rośliny i wchodzą one z butami na lokalne rynki wypierając z nich odmiany, które od lat uprawia się w danym regionie. Dochodzi do sytuacji, kiedy nie ma już lokalnych odmian np. kukurydzy, a te zmienione genetycznie nie urosną z wyhodowanych na własnym polu ziaren. By mieć nowe plony trzeba zakupić nowe ziarno i w ten sposób rolnictwo przestaje być samowystarczalne i staje się zależne od wielkich korporacji. Tak niszczy się niezależność ludzi i jeszcze wmawia się nam, że jesteśmy wolni. Jaka to wolność kiedy nie będzie można nic zrobić bez zgody wielkich korporacji? Zainteresowanym polecam zapoznanie się z działaniem giganta genetycznych manipulacji, firmy Monsante.

Następnego dnia pojechaliśmy do Jinka gdzie odwiedziliśmy rynek. Byliśmy w Dolinie rzeki Omo, miejscu sławnym, ze względu na zamieszkujące tu plemiona Hamer i Mursi.
Niedzielę poświęciliśmy na przejazd z Jinka do Turmi i choć odległość nie była zbyt duża jak na polskie standardy to zajęło nam prawie cały dzień przejechanie tej trasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy