Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

wtorek, 10 sierpnia 2010

Etiopia, Lalibela, 16-17,07,2010

Rano wyjechaliśmy z Mekele i skierowaliśmy się na Lalibelę. Po jakimś czasie znudziła nam się asfaltowa droga i w miejscowości Karem skręciliśmy na szutrowy szlak do Sekota. Po drodze zaczęło lekko padać i we wstecznym lusterku widziałem, że goniła nas burza z potężnymi wyładowaniami. Udawało się nam przed nią uciec, ale padający deszcz utrudniał sprawną jazdę bo droga była dosyć śliska. W pewnym momencie, po przejechaniu przełęczy, tuż za zakrętem, nieoczekiwanie wjechaliśmy w bardzo śliską maź, która spłynęła ze zboczy góry. Samochód stracił przyczepność i moje wysiłki skierowania go na prawidłowy tor jazdy nie dawały rezultatów. Jechało się jak po rozlanym smarze i jeżeli dodać do tego fakt, że działo się to w górach gdzie szlaki nie są zbyt szerokie a przepaście są prawdziwie przepastne zrobiło mi się gorąco kiedy samochód sunął w stronę brzegu drogi. Skończyło się na strachu.




Jako, że warunki atmosferyczne zmniejszyły naszą prędkość znowu przyszło nam pokonywać śliskie, wąskie, górskie serpentyny nocą. Na szczęście bez większych przygód dotarliśmy do Lalibeli i wylądowaliśmy w małym, klimatycznym hoteliku, vis a vis jadłodajni która zapraszała w swoje progi reklamą w języku polskim.



Rano nie omieszkaliśmy zjeść śniadania w tej właśnie jadłodajni i spotkaliśmy tam parę turystów, którzy już zwiedzili wykute w skale kamienne kościoły Lalibeli. Byli pod ich dużym wrażeniem, aczkolwiek narzekali na wysoką cenę biletów. Ogólnie nie byli zbyt zachwyceni Etiopią. Stwierdzili, że z licznych krajów, które odwiedzili w swoim życiu to stąd wrócą do domu najchętniej.

Podróżowanie po Etiopii nie należy do przyjemności. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i być przygotowanym na ciągłe ataki dzieci i dorosłych. Gdziekolwiek się zatrzymywaliśmy zaraz dopadała nas chmara osób z okrzykiem na ustach: daj, daj, daj, albo ty, ty, ty. Niemożliwe jest nocowanie na dziko czy ugotowanie sobie czegokolwiek. Jedyne miejsce gdzie człowiek ma trochę spokoju to hotel lub kamping. W miejscach turystycznych oblegani jesteśmy przez rzeszę przewodników oferujących swe usługi w mniej lub bardziej natarczywy sposób. Musimy też być czujni, bo czyhają na nas specjaliści od przekrętów, dla których naiwność przybyszów ze świata zachodniego to niewyczerpane źródło dochodu. Jeżeli jesteśmy w stanie to wszystko przetrwać to krajobrazy, fauna, flora i zabytki Etiopii mogą powalić na kolana niejednego twardziela.

Zabytkowe, wykute w skale kościoły zrobiły na nas wielkie wrażenie. Sam pomysł stworzenia takiego założenia architektonicznego wydaje się mocno ekscentryczny, a realizacja musiała przysparzać wielu problemów technicznych.






Przeszliśmy się także po rynku, który tego dnia nawiedziło wielu handlujących. W sprzedaży dominował żywy inwentarz, zboża, fasole. Mało było owoców i warzyw. Zapach na rynku nie zachęcał do zakupów. Brak toalet, panująca wilgoć i brak bieżącej wody kazały zachowywać ostrożność konsumencką. Chcieliśmy kupić miód, ale gdy zobaczyliśmy jak pani gołą ręką przekłada go z tykwy do małego pojemnika zrezygnowaliśmy.





Brak toalet to duży problem Etiopii. W stolicy 30% domostw jest ich pozbawiona, w małych miasteczkach organizacje pomocowe budują toalety publiczne i w szkołach zaczyna się uczyć dzieci, że bardzo niedobrze jest załatwiać swoje potrzeby na ulicy. Sami byliśmy świadkami jak w jednym z miast pewien pan bez skrępowania wystawił swoje 4 litery na widok publiczny kucając za potrzebą przy głównej ulicy. Tego samego dnia wyruszyliśmy w dalszą drogę wąskim, górskim szlakiem. W wielu miejscach padający przez ostatnie 2 dni deszcz wymył drogę, bądź zalał ją zwałami błota. Mijane przez nas wioski tonęły w lepkiej mazi. Po kilku godzinach dojechaliśmy do asfaltu i dalej, w komfortowych warunkach, dojechaliśmy nad jezioro Hayk, gdzie udało się nam zanocować na dziko jedyny raz w Etiopii i nie byliśmy nachodzeni przez gapiów. Nocleg był naprawdę dziki bo w nocy rozpętała się tak szalona burza z piorunami, że mieliśmy wrażenie, iż nasz samochód zostanie przewrócony przez wiatr. Byliśmy szczęśliwi, że nie musimy spać w namiocie, tylko cieszyliśmy się przytulnym wnętrzem Hotelu Nissan Patrol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy