Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

wtorek, 10 sierpnia 2010

Etiopia, Addis Adeba , 18-21,07,2010

Po całym dniu jazdy asfaltowymi serpentynami wieczorem dotarliśmy do stolicy Etiopii. Szukaliśmy hotelu ale zniechęceni panującymi w nich warunkami i dosyć wysokimi cenami postanowiliśmy znaleźć kemping. Nasze dotychczasowe doświadczenia hotelowe nie były zbyt przyjemne. Przez cały czas chodziliśmy ozdobieni swędzącymi bąblami po ugryzieniach przez pchły albo pluskwy. Kemping znaleźliśmy bardzo szybko i zostaliśmy tam serdecznie powitani przez jego właściciela, starszego Holendra o imieniu Wim. Trafiliśmy w odpowiednie dla podróżników miejsce bo mieszkali tu inni szaleńcy przemierzający Afrykę: para Anglików podróżująca 7,5 tonowym Unimogem, prawdziwym domem na kołach, Niemcy którzy 3,5 roku podróżowali po Czarnym Lądzie rowerami i w końcu musieli kupić samochód (30 letni Land Rover) bo przygarnięty przez nich po drodze pies nie mieścił się już w rowerowym wózku, Holendrzy na motorach i jeszcze jeden Niemiec (Lutz), który przebywał w Addis już ponad miesiąc.

Sam kemping nie zachwycił: ciasny, samochody stały metr od siebie, zimna woda (przez 3 dni bieżącą wodę mieliśmy jeden raz). Na plus bardzo miłe towarzystwo, zimne piwo i bliskość centrum miasta. Właściciel kempingu Wim to barwna postać. Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego zorganizował konwój 180 tirów z Holandii, z paczkami dla Polaków. Mówił, że w pewnym momencie był już gotowy podpalić ciężarówki, bo wojsko chciało zarekwirować cały transport. Teraz, już mocno schorowany, mieszka w Addis i dalej pomaga, szczególnie dzieciom.
Pierwsza noc na kempingu przeszła bez przygód i rankiem, korzystając z rad Lutza ruszyliśmy lokalnym transportem z przesiadkami do ambasady kenijskiej. Miejscowy transport działa bardzo sprawnie. Kursują tu autobusy komunikacji miejskiej oraz mikrobusy zatrzymujące się na żądanie. Jeździliśmy mikrobusami i jedyny minus jaki znaleźliśmy to czarny, gęsty smog wydobywający się z rur wydechowych autobusów. Dzieje się tak dlatego, że tabor jest przestarzały ale też z powodu dużej wysokości na której położona jest Addis Adeba, druga najwyżej położona stolica.

W ambasadzie Kenii zostawiliśmy paszporty oraz wnioski wizowe i poszliśmy zwiedzać miasto. Zaczynała się tu pora deszczowa i zwykle podało przez krótką część dnia, ale nie stanowiło to dla nas przeszkody w poznawaniu stolicy. Bardzo nam się spodobało, że na każdym rogu ulicy można napotkać kawiarnię w której parzą bardzo mocną kawę i podają do jedzenia lokalne wypieki. Może asortyment nie jest zbyt imponujący, ale przyjemnie jest przysiąść nad filiżanką machiato. Centrum miasta nie jest zbyt wystawne ale można podziwiać zachowane do dzisiaj budynki z początku XX w. W jednym z takich gmachów ma miejsce najdłużej działająca w Addis restauracja Castelli, prowadzona przez Włochów. Postanowiliśmy odwiedzić ten przybytek skuszeni opisami w przewodniku i nie rozczarowaliśmy się. Przy wejściu, za wielkim kontuarem siedział nie mniejszy jegomość rodem z Italii, właściciel lokalu, a naprzeciw niego na długiej ladzie stały wspaniale wyglądające antipasti. Zasiedliśmy do stołu w bardzo kameralnym małym pokoiku i złaknieni warzyw poszliśmy nakładać przekąski. Niebo w gębie i nie poprzestaliśmy na tym bo na deser zaserwowaliśmy sobie gelato fragola (lody truskawkowe). Z pełnymi brzuchami i pustym portfelem ale w dobrym humorze spacerowaliśmy po mieście. Wieczór spędziliśmy w kempingowym barze przy kuflu piwa, rozmawiając o podróżach z naszymi nowymi znajomymi. Następnego dnia sporą część czasu poświęciłem na dokręcanie śrub w samochodzie, wyregulowałem ograniczniki skrętu i dzięki tej drobnej operacji przestało stukać zawieszenie. Po południu pojechaliśmy do kenijskiej ambasady odebrać paszporty, zrobiliśmy zakupy i ani się obejrzeliśmy jak zapadł zmierzch. Wieczór znowu spędziliśmy z towarzyszami podróżnikami.
Rano zapakowaliśmy samochód i wyruszyliśmy w drogę na południe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy