W Turmi zakwaterowaliśmy się na kempingu za miastem, nad brzegiem wyschniętej rzeki. Bardzo ładne miejsce z dużymi drzewami, pod którymi można rozbić namioty bądź zaparkować samochód. Było tu sporo turystów z Europy, bo Dolina Omo jest szczególnie popularnym celem odwiedzin. Zaczęliśmy pobyt bardzo prozaicznie, od dużego prania. Poprzednie dni nie rozpieszczały nas jeżeli chodzi o pogodę. Padało, było chłodno, pranie nie schło. Teraz było znacznie cieplej i sucho więc wzięliśmy się do pracy. Niestety nocą także tutaj trochę padało, ale nie było źle.
Rano wybraliśmy się pieszo na lokalny rynek. Odległość która dzieliła nasz kamp od miasta to zaledwie 3 km, ale bardzo miło było rozprostować kości i zmusić ciało do pracy. Po drodze z buszu wyszedł Hamer z maczetą, ciągnąc za sobą ścięte, kolczaste drzewko. Powitaliśmy go słowami „dzień dobry”, a on zapytał czy aby nie jesteśmy z Polski i stwierdził, że rozpoznał brzmienie naszego języka. Zanim skręcił do swojej wioski porozmawialiśmy trochę po angielsku. Na rynku zbierało się coraz więcej kolorowo ubranych osób. Hamerowie powoli schodzili się z okolicznych wiosek, kobiety dźwigały na plecach worki z ziarnem na sprzedaż, a mężczyźni asystowali im niosąc małe buławy, które służą im do walki. Można zauważyć dużą dysproporcję w strojach noszonych przez kobiety i mężczyzn. Kobiety używają jednobarwnych skór, a mężczyźni chodzą w mini spódniczkach z kolorowych tkanin i często nie mają pod nimi bielizny, co powoduje, że kiedy kucają co nieco wychodzi na światło dzienne. Kobiety kładą na swoje włosy pomadę zrobioną z czerwonego barwnika i masła, mężczyźni z kolei oblepiają włosy kolorowymi glinkami i ozdabiają je piórami.
Na rynku spotkaliśmy znajomych Słoweńców, i umówiliśmy się z nimi na wieczór w naszym obozie. Panowie jadą do Tanzanii ale nie mają map ani przewodników i chcą z naszych książek zebrać trochę informacji. W drodze powrotnej do kampu postanowiliśmy się trochę przebiec. Po jakiejś chwili dołączyli do nas trzej młodzi Hamerowie i zaczęli się wyśmiewać z naszej kondycji. Pobiegli z nami około 20 minut i zrezygnowali. Wieczorem przyjechali na rowerach Słoweńcy wzbudzając wielkie zainteresowanie wśród niemieckich turystów. Dragan i Mirko opowiedzieli swoją przygodę z podróży rowerem z Pekinu do Europy. W jej trakcie, z powodu braku gotówki, byli zmuszeni sprzedać swoje rowery i za uzyskane pieniądze kupili bilety kolejowe do Moskwy. Dojechali tam bez rosyjskich wiz i prosili swoją ambasadę o pomoc. Zostali odprawieni z kwitkiem ale na szczęście zlitowali się nad nimi Jugosłowianie. Skończyło się na tym, że ludzie z ambasady jugosłowiańskiej załatwili miejsca w ciężarówce jadącej na Bałkany. Panowie bez wiz przejechali przez kilka krajów, jeden leżał na łóżku, a drugi z obojętnym wyrazem twarzy siedział obok kierowcy. Niewysokie łapówki załatwiły resztę i szczęśliwie wrócili do kraju.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz