Tego dnia Postanowiliśmy odwiedzić założone na pustyni miasto Sergiopolis. Nazwano je tak na cześć św. Sergiusza, który będąc żołnierzem rzymskim wyznawał chrześcijanizm i odmówił oddania hołdu Jupiterowi. Spotkała go za to sroga kara: po ciężkich torturach został zgładzony. Wcześniej jednak zajechaliśmy do położonego na uboczu od głównych szlaków turystycznych miasta Ar Raqa. Poszliśmy do lokalnej jadłodajni na zawijane w wyglądające jak naleśniki chlebki falafle z dużą ilością warzyw i mięty. Dodatek pasty sezamowej, humusu i małej ilości ostrej papryki sprawił, że byliśmy w kulinarnym siódmym niebie. Z wielkiej metalowej skrzyni z kranem nalano nam porcję solonego mleka, a na koniec odmówiono przyjęcia zapłaty za posiłek, Syryjska gościnność jeszcze raz dała o sobie znać. Wróciliśmy do samochodu bardzo ukontentowani lecz sielanka nie trwała zbyt długo. Panował duży ruch na drodze i niestety po ujechaniu kilkuset metrów usłyszeliśmy huk i dźwięk prasowanej blachy. Wysiadająca z taksówki kobieta otworzyła drzwi prosto w nasz jadący samochód , czego efektem jest wgnieciony błotnik i drzwi. Przed większymi startami uratował nas snorkel który ani drgnął pod impetem uderzenia.
W kiepskich nastrojach dojechaliśmy do Sergiopolis. Było bardzo gorąco i duszno więc zaczęliśmy od zimnego napoju dla ochłody i na spuchniętą rękę Basi. W beduińskim zajeździe spotkaliśmy syryjskiego przewodnika, który obwozi co bogatszych turystów na kilku bądź kilkunastodniowe wycieczki. Mieszka w Aleppo i w turystyce pracuje już 20 lat. Przyznał, że czasami ma dosyć swojej pracy ale nie ma wyjścia bo sytuacja w kraju nie pozwala na zbytnie wybrzydzanie. W ciągu ostatnich 2 lat, po otwarciu rynku, ceny na podstawowe artykuły spożywcze wzrosły 3-krotnie. Dodatkowo bezrobocie wzrosło do około 20%. Jego małżonka prawniczka nie ma pracy, a trzej synowie którzy ukończyli studia także nie mają zatrudnienia; by utrzymać rodzinę musi więc pogodzić się z tym, że czasami nie ma go w domu przez cały miesiąc.
Sam Sergiopolis robi duże wrażenie również z tego powodu, że niektóre miejsca udostępnione dla zwiedzających są dosyć niefrasobliwie zabezpieczone i robią wrażenie, że lada moment runą z impetem.
Dalej obraliśmy kierunek na Palmyrę. Udało nam się trochę zagubić i w pewnym momencie asfalt zamienił się w pustynny trak – czyli to co tygryski lubią najbardziej. Upał nie dawał za wygraną, a do tego zaczęło bardzo mocno wiać i skończyło się klasyczną burzą pyłową. Było bardzo duszno i raczej niż kisić się w aucie bez możliwości otwarcia okien postanowiliśmy przenocować w hotelu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz