Z Chartumu pojechaliśmy na północ drogą, którą już raz przemierzaliśmy w przeciwnym kierunku, na Atbarę. Jechaliśmy praktycznie cały dzień i na nocleg zatrzymaliśmy się na pustyni za Atbarą. Następnego dnia, około 15 przybyliśmy do miejscowości Suakin. By tu dotrzeć trzeba było pokonać góry wznoszące się nad Morzem Czerwonym. W Suakinie, na małej wyspie znajdują się ruiny starego miasta handlowego zbudowanego z rafy koralowej. Dzisiaj jest to głównie ogromne gruzowisko z nielicznymi, nie do końca zrujnowanymi budynkami.
Z Suakinu skierowaliśmy się na Kassalę i zatrzymaliśmy się na nocleg w porośniętym drzewami wadi. Miejsce wydawało się urocze do momentu kiedy nasze obozowe światło nie przyciągnęło setek małych gąsienic. Zaczęły się one po nas wspinać myśląc chyba, że jesteśmy drzewem. Pojawił się też wielki pająk zwany tu karab i mogę zaręczyć, że nie tylko ludzie cierpiący na arachnofobię wstrzymali by oddech na jego widok.
Następnego dnia dojechaliśmy do Kassali. Po drodze mijaliśmy wiele obozów uchodźców z Etiopii i Erytrei. Mieszkają w bardzo ciężkich warunkach i widać, że brak im wody pitnej. Przy jednej ze studni głębinowych na nabranie wody czekało kilkudziesięciu ludzi i utworzyła się duża kolejka osiołków ciągnących na wózkach metalowe beczki na wodę.
W Kasali spotkaliśmy się ze znajomymi którzy jak Abdel Haik pracowali z gdańską misją w Sudanie, lub jak Habab odwiedzili w przeszłości Gdańsk. Pracowali oni aktualnie w okolicy Kassali wykonując archeologiczną prospekcję terenu przed planowanymi, dużymi inwestycjami rolnymi.
Powspominaliśmy trochę dawne czasy, zjedliśmy wspólnie kolację i po zachodzie słońca postanowiliśmy pojechać w dalszą drogę. Na rogatkach miasta czekaliśmy sporo czasu, aż policja zaznajomi się z naszymi dokumentami. Być może zostaliśmy przetrzymani tak długo w odpowiedzi na to, że nie poddaliśmy się kontroli dokumentów w centrum miasta. Jechaliśmy sobie spokojnie w stronę rynku gdy w pewnym momencie podjechało do nas na skuterze dwóch cywili z okrzykami stop, stop!!! Zatrzymałem się i z tego co zrozumiałem chcieli bym pojechał za nimi i poddał się kontroli dokumentów. Zignorowałem ich i pojechałem dalej swoją drogą, zatrzymując się przy sklepie. Panowie byli nieustępliwi i cały czas poganiali nas by jechać za nimi. Zirytowani trochę całą sytuacją poprosiliśmy by pokazali dokumenty – nie mieli. Wyjaśniłem im jak umiałem najlepiej, że nigdzie nie pojedziemy z dwoma typami na skuterze, podających się za policję i nie mogących tego udowodnić. Na twarzy jednego z nich zobaczyliśmy autentyczny wyraz zdumienia, gdy dotarło w końcu do niego jak ta sytuacja może wyglądać z naszej perspektywy. Odwrócili się na pięcie i odjechali.
Teraz staliśmy na policyjnym check poincie i nadciągała burza, taka prawdziwa z piorunami i deszczem. Zaczęło padać po raz pierwszy od naszego wyjazdu z Polski. Wjeżdżaliśmy w strefę intensywnych opadów – zaczynała się dla nas pora deszczowa. Dostaliśmy nasze dokumenty i ruszyliśmy na Gedaref, ostatnie większe miasto przed granicą z Etiopią. Na nocleg zatrzymaliśmy się na dużym placu przy stacji benzynowej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz