Rano wstaliśmy bardzo zmęczeni, bo nocleg w okolicy oazy nie był zbyt udany. Wiał gorący wiatr, a po zachodzie słońca pojawiły się chmary komarów. W samochodzie było więc duszno i bzycząco.
Włóczyliśmy się nieco po mieście by znaleźć bankomat bo kończyła się nam gotówka. W pewnym momencie podszedł do nas jakiś człowiek i oznajmił, że jest pracownikiem biura informacji turystycznej i może nam zapewnić cały szereg atrakcji podczas pobytu w oazie. Grzecznie podziękowaliśmy ale nieopatrznie zapytałem gdzie można nabrać wody do kanistrów na dalszą część naszej podróży. Pan zaproponował by pójść do niego do domu na herbatę i tam możemy skorzystać z jego kranu. Już miałem nalać wody do baniek ale coś mnie tknęło i zapytałem ile to może kosztować, oczekując, że tak jak dotychczas będziemy mogli nabrać wody bezpłatnie. Pan ocenił wzrokiem wielkość naszego 10 litrowego kanisterka i podał cenę 25 funtów. Zamurowało mnie z lekka bo to więcej pieniędzy niż koszt wody pitnej w sklepie. Wyraz mojej twarzy musiał „sprzedawcy wody” uzmysłowić, że jestem w lekkim szoku i zmniejszył cenę do 10 funtów. Powiedziałem, że nie chcemy robić mu kłopotu i bardzo dziękujemy za jego dobroć ale musimy już jechać i mimo, że miły pan nalegał by wypić u niego herbatę uciekliśmy od naszego nowego znajomego. Prawdopodobnie byłaby to najdroższa szklanka herbaty wypita podczas naszej podróży.
Wodę nabraliśmy bezpłatnie na stacji benzynowej, była lekko słonawa ale do mycia nadawała się doskonale. Przekąsiliśmy jeszcze co nieco w Rashid Restaurant i ruszyliśmy w stronę Pustyni Białej.
By do niej dotrzeć najpierw trzeba przejechać przez Pustynię Czarną, ponurą i niezachęcającą do odwiedzania. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów asfaltem skręciliśmy z niego na szlak pustynny. Prowadziło nas mnóstwo starych śladów samochodów terenowych, nowych nie było bo latem jest zbyt gorąco by turyści zapuszczali się w te okolice.
Już po kilkuset metrach jazdy szlakiem napotkaliśmy pierwszą przeszkodę. Musieliśmy wjechać z doliny na płaskowyż, a jedyna droga w górę wiodła po wielkiej łasze piachu. Za trzecim razem, wykorzystując odpowiednią kombinację szybkości i przełożenia skrzyni biegów, wdrapaliśmy się na górę i tak zaczęła się nasza pustynna podróż.
Kilka następnych godzin podróżowaliśmy sobie po dobrze przejezdnych szlakach w całkowitej samotności podziwiając uroki pustynnych krajobrazów. Cóż za przyjemność jechać sobie niespiesznie, chłonąć otaczające piękno i nie myśleć o konwojach z egipskimi kierowcami!
Szlak który początkowo był łatwy i przyjemny zmieniał się stopniowo w coraz trudniejszy, aż do momentu kiedy zaczęliśmy gubić stare ślady. Trzymaliśmy jednak odpowiedni azymut aż do momentu kiedy auto zaczęło zapadać się w grząskim podłożu wzbijając w powietrze tumany białego, wapiennego pyłu. Wyglądało to mniej więcej tak, jakbyśmy jechali po sypkim pyle przykrytym cienką warstwą twardszego piasku i co jakiś czas któreś z kół przebijało tę niestabilną powierzchnię, głęboko się zapadając. Bałem się utknąć w tym wielkim polu „cementu” i jechałem z duszą na ramieniu w kierunku piramidek usypanych z kamieni, które na pustyni wyznaczają drogę.
W tym konkretnym wypadku piramidki ostrzegały by nie stoczyć się w przepaść, bo płaskowyż nagle się kończył. Po przeprawie przez pole wapna wiedzieliśmy już dlaczego Pustynię Białą tak właśnie nazwano, dodatkowo w dolinie ujrzeliśmy potężne białe skały i pozostał do rozwiązania mały problem – jak zjechać w dolinę? Początkowo wydawało się to niemożliwe ale po pieszym rekonesansie wypatrzyliśmy dogodne miejsce i wykorzystując wielką łachę piachu zjechaliśmy w dół. Podróżowaliśmy jeszcze ze dwie godziny, kiedy tuż przed zachodem słońca na horyzoncie wypatrzyliśmy coś co przypominało palmę. Nie wydawało nam się możliwe, by na środku jałowej pustyni rosło tak dorodne drzewo więc postanowiliśmy to sprawdzić. Jakie było nasze wielkie zdumienie i radość kiedy okazało się, że palma jest rzeczywiście palmą i wyrasta w miejscu wybijającego źródła. Skorzystaliśmy z okazji i wykąpaliśmy się po upalnym dniu i wydaje nam się, że poznaliśmy uczucie euforii, które ogarnia poganiaczy karawan, gdy docierają po wielu dniach do oazy. Noc spędziliśmy w pobliżu źródła, znowu owiewani przez gorący piach pustyni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz