Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

poniedziałek, 19 lipca 2010

Sudan, Kerma i Dongola, 19-20,06,2010

Dlugo nic nie publikowalismy, poniewaz cenzura etiopska blokuje dostep do stron "blogspot". Nie jestesmy pewni czy udalo nam sie obejsc cenzure, ale mamy nadzieje, ze ten post sie wyswietli prawidlowo. [Addis Ababa, 19/07/2010]

Wstaliśmy wcześnie rano, ale nie o 5 jak to zrobili motocykliści i rozpoczęliśmy przygotowania do podróży. Po zakupieniu ogromnych ilości wody i prowiantu wyruszyliśmy konwojem z naszymi holenderskimi znajomymi. Cały dzień upłynął nam na jeździe z krótką przerwą na zakupy w Abri. Zostaliśmy tam zaproszeni na poczęstunek, a właściwie na końcówkę przyjęcia weselnego.


Mohamed brał sobie za żonę kolejną, trzecią już kobietę i świętował ten fakt w gronie mężczyzn. Na trzecią żonę może sobie pozwolić tylko bogaty człowiek. Kobiety miały oddzielne przyjęcie w domu brata panny młodej. Porozmawialiśmy trochę o polityce i czekającym Sudan przyszłorocznym referendum. Istnieje możliwość, że Sudan zostanie podzielony na dwa odrębne państwa: północne i południowe. Nasi rozmówcy są przekonani, że do tego nie dojdzie, są przeciwnikami podziału. Mówią, że na ich tereny sprowadzają się ludzie którzy przybywają specjalnie aby w referendum opowiedzieć się przeciw rozdziałowi. Panowie wyrazili też szczere oburzenie faktem wysłania za prezydentem Sudanu Omarem Bashirem międzynarodowego listu gończego w związku z ludobójstwem w Darfurze. Powiedzieli nam, że list gończy wydał holenderski sędzia Trybunału Międzynarodowego ale nasi znajomi Holendrzy nie muszą się obawiać, że spotka ich jakakolwiek nieprzyjemność ze strony Sudańczyków. Na koniec stwierdzili, że ich prezydent to szczery i wierzący człowiek i niemożliwe jest by maczał palce w pogromach cywili. Szczerze mówiąc niewielu spotkanych ludzi miało podobne poglądy, bo raczej ludzie nie są tu zbyt dobrze nastawieni do swoich rządzących.

Serdecznie podziękowaliśmy za poczęstunek, a przede wszystkim za możliwość spędzenia kilku chwil w cieniu (pogoda dalej nas nie oszczędzała) i pojechaliśmy w dalszą drogę. Krajobraz za szybą był dosyć monotonny ale po jakimś czasie płaskie przestrzenie zmieniły się w lekkie pagórki a w końcu na horyzoncie pokazały się jeble, czyli małe górki. Wśród nich właśnie znaleźliśmy dogodne miejsce na nocleg, pojawiła się tylko mała niedogodność w postaci gorącego wiatru simum, który zaczął wiać pod wieczór i zamiast przynieść ukojenie po gorącym dniu sprawiał, że mieliśmy wrażenie, że stoimy przed wielką suszarką do włosów.

Bianca i Joost postanowili zrobić wykwintną kolację przy świecach, na pustyni i raczyliśmy się zupą soczewicową, zrobioną przez nas sałatką warzywną, pieczonymi jabłkami w syropie klonowym i baklawą (ciasto popularne w krajach arabskich). Posileni i w dobrych humorach poszliśmy spać.

Następnego dnia rozdzieliliśmy się w okolicy miasta Kerma. Holendrzy pojechali w dalszą drogę, a my chcieliśmy zwiedzić archeologiczne pozostałości stolicy państwa z epoki brązu. Najpierw jednak pojechaliśmy na miejscowy rynek uzupełnić prowiant. W pewnym momencie, przejeżdżając wąską ulicą zobaczyliśmy w małym pomieszczeniu ekran komputerowy. Pomyśleliśmy, że to kawiarenka internetowa i zatrzymaliśmy się w tym miejscu. Okazało się, że trafiliśmy do prywatnego domu, którego głowa Abdel Said prowadził laboratorium medyczne. Zostaliśmy wyprowadzeni z błędu co do internetu i zaproszeni na herbatę.

Z wielką radością przyjęliśmy zaproszenie bo była to okazja do przeczekania kilku chwil w cieniu, gdyż słońce tego dnia znowu nas nie oszczędzało. Siedzieliśmy z całą rodziną na osłoniętym ganku, popijając herbatę i racząc się daktylami. W pewnym momencie dołączył do nas Abdel Rahim nauczyciel języka angielskiego wykładający w lokalnych szkołach i rozmowa nabrała tempa. Po jakimś czasie, razem z nauczycielem ruszyliśmy zwiedzać pozostałości historycznej stolicy.

Władcy Kermy zbudowali swoje królestwo na południe od Egiptu i prowadzili bardzo aktywną politykę zagraniczną. Sprzymierzyli się z Hyksosami przeciw faraonom i budowali swą siłę w regionie. Jeden z potężnych królów kermańskich został pochowany wraz ze swą kilkusetosobową świtą i potężnymi stadami bydła.


Po zwiedzaniu Abdel Rahim zaprosił nas do siebie do domu, by przeczekać najgorętszą część dnia i ruszyć w dalszą drogę jak będzie nieco chłodniej (chłodniej w tym wypadku oznacza 43 stopnie). Zostaliśmy poczęstowani chłodnym karkade (hibiskus), herbatą i zalegliśmy na łóżkach. Mnie dopadła niemoc i zapadłem na dłuższą drzemkę, a Basia kontynuowała pogawędkę. Przez dom przewinęło w tym czasie kilka osób, między innymi koleżanka z pracy naszego gospodarza, nauczycielka Aida. Zaczęliśmy rozmawiać na temat trudów życia w Sudanie i Aida powiedziała nam, że ledwie wiąże koniec z końcem. Stosunkowo niedawno opuścił ją mąż i zostawił z dwójką synów. Praca w szkole przynosi jej prestiż, ale nie daje dużych środków na utrzymanie. By utrzymać rodzinę Aida wyplata maty i sprzedaje je turystom w lokalnym muzeum, szyje ubrania na zamówienie, wynajmuje się do gotowania i pieczenia ciast na przyjęciach. W związku z jej ciężką sytuacją naszła nas następująca refleksja: kupując pamiątki z podróży często ostro się targujemy i udaje się nam zbić cenę o ileś tam procent, co tak naprawdę dla nas jest niewielką oszczędnością, dumni ze swoich osiągnięć odchodzimy od stoiska zadowoleni ale zastanówmy się czasem nad tym, że ta utargowana przez nas niewielka kwota, dla ludzi takich jak Aida może być poważnym uszczerbkiem w rodzinnym budżecie.

Żona Abdel Rahima przygotowała dla nas posiłek i w dalszą drogę ruszyliśmy z pełnymi brzuchami. Dojechaliśmy do Dongoli, zrobiliśmy zakupy, sprawdziliśmy miejscowy hotel którego pokoje przypominały rozpalone wnętrze piekarnika i uciekliśmy z miasta w poszukiwaniu noclegu na pustyni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy