Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

sobota, 18 września 2010

Uganda, w drodze do Fort Portal 22-24,08,2010

Noc po raftingu spędziliśmy na innym, spokojniejszym kampingu. Poprzedniej nocy nie przespaliśmy, ponieważ głośna muzyka dudniła do 4 nad ranem. Grupa studentów z Wielkiej Brytanii bawiła się bez zahamowań. Rankiem czekała nas, a właściwie Basię obchodzącą tego dnia urodziny, niespodzianka. Bianca i Joost ozdobili nasz samochód przygotowanymi przez siebie sznurami z kolorowymi flagami i balonikami. Basia była bardzo mile zaskoczona dekoracjami i z prezentem jaki wręczyli jej nasi znajomi. Dostała książkę „Wierny ogrodnik” opowiadającą o wydarzeniach dziejących się w Kenii.

Po śniadaniu pojechaliśmy do Jinja na zakupy. Miasteczko bardzo przypadło nam do gustu. Czyste, zadbane z post-kolonialną architekturą. Stoły na lokalnym rynku uginały się pod ciężarem warzyw i owoców, i nie mogliśmy się powstrzymać od zakupienia wielkich ananasów, które noszą miano najsmaczniejszych na świecie. Jeżeli nie są najsmaczniejsze, to są z pewnością największe, jeden ananas ważył ponad 3 kg i jak się później okazało był wspaniały w smaku.

Spędziliśmy trochę czasu w przytulnej kawiarni i omal nie straciliśmy samochodu. W pewnym momencie Basia krzyknęła, że nasz samochód odjeżdża. Wystartowałem jak sprinter od stołu i mimo poobijanej po raftingu nogi dobiegłem do auta, otworzyłem drzwi i zaciągnąłem hamulec ręczny. Mała chwila nieuwagi, niezaciągnięty hamulec i nieszczęście gotowe, bo ulica miała dosyć spory spadek i była wystarczająco długa by dobrze rozpędzić Patrola.


Z Jinja pojechaliśmy do Entebbe. Umówiliśmy się tam z Holendrami, ale najpierw musieliśmy przejechać przez stolicę Ugandy Kampalę. Wybraliśmy drogę peryferiami miasta by nie trafić na korki w jego centrum i pod wieczór dotarliśmy nad Jezioro Wiktorii. Odnaleźliśmy tam mały kemping i przygotowaliśmy się do noclegu. Miejsca nie było zbyt dużo i obok nas rozbiła namiot starsza pani z USA, która właśnie dzisiaj przyjechała z Kenii, korzystając z lokalnych, małych mikrobusów zwanych matatu, przesiadając się po drodze 5 razy. Rano mieliśmy przyjemność porozmawiać z Anne nieco dłużej i muszę szczerze przyznać, że bardzo nam zaimponowała. Od wielu już lat podróżuje po świecie i mimo swoich 77 lat co roku poświęca na swoją pasję 6 miesięcy. Mieszka na niedrogich kempingach lub w tanich hotelikach. Skarżyła się jednak, że z powodu swego wieku musiała ograniczyć wagę plecaka do 18 kilogramów. Aby zarobić na półroczne wakacje, drugą połowę roku pani przepracowuje jako poławiaczka homarów. Wdziewa akwalung i zanurza się w głębinach oceanu w poszukiwaniu smacznych kąsków.

W Entebbe pojechaliśmy do parku w którym było schronisko dla zwierząt i przyjemna restauracja nad brzegiem jeziora. Zostałem tam zaatakowany przez małpę, która pozbawiła mnie zamówionego na deser pączka. Kelner w restauracji miał sporo pracy, bo prócz obsługiwania klientów walczył z tymi małymi, bezczelnymi kreaturami przeganiając je z kąta w kąt.



Z Entebbe pojechaliśmy na nocleg do dużego, trochę zaniedbanego kempingu nad jeziorem Wiktorii, niedaleko pozostałości lasu tropikalnego Zika. Miejsce było spokojne i wokoło przechadzały się marabuty i inne ptaki. Wieczorem koncert rozpoczęły żaby które powychodziły z nor w ziemi i zaczęły wydawać odgłosy podobne do piłowania drewna, a w wkrótce jakieś inne zwierze siedzące wysoko w konarach drzewa (może ptak) zaczęło manifestować swoją obecność bardzo głośnymi dźwiękami przypominającymi rytmiczne uderzenia młotem o kowadło. Taka kakofonia trwała do rana.


Po przebudzeniu odśpiewaliśmy Biance sto lat i wręczyliśmy urodzinowy prezent, po czym zebraliśmy się w dalszą drogę. By ominąć Kampalę zjechaliśmy z asfaltowych dróg na szutry i kilka godzin podróżowaliśmy przez małe wioski by ostatecznie wyjechać na szybką trasę do Fort Portal. Zbliżając się do miasta przejeżdżaliśmy przez wielu set hektarowe plantacje herbaty, które cieszyły oczy swą intensywną, jasną zielenią. Smutne było tylko to, że widzieliśmy jak wycina się pozostałość lasu tropikalnego by pozyskać więcej ziemi pod uprawy.



Z Fort Portal pojechaliśmy w góry na kemping położony przy kraterowym jeziorku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy