Po śniadaniu pojechaliśmy do Jinja na zakupy. Miasteczko bardzo przypadło nam do gustu. Czyste, zadbane z post-kolonialną architekturą. Stoły na lokalnym rynku uginały się pod ciężarem warzyw i owoców, i nie mogliśmy się powstrzymać od zakupienia wielkich ananasów, które noszą miano najsmaczniejszych na świecie. Jeżeli nie są najsmaczniejsze, to są z pewnością największe, jeden ananas ważył ponad 3 kg i jak się później okazało był wspaniały w smaku.
Spędziliśmy trochę czasu w przytulnej kawiarni i omal nie straciliśmy samochodu. W pewnym momencie Basia krzyknęła, że nasz samochód odjeżdża. Wystartowałem jak sprinter od stołu i mimo poobijanej po raftingu nogi dobiegłem do auta, otworzyłem drzwi i zaciągnąłem hamulec ręczny. Mała chwila nieuwagi, niezaciągnięty hamulec i nieszczęście gotowe, bo ulica miała dosyć spory spadek i była wystarczająco długa by dobrze rozpędzić Patrola.
W Entebbe pojechaliśmy do parku w którym było schronisko dla zwierząt i przyjemna restauracja nad brzegiem jeziora. Zostałem tam zaatakowany przez małpę, która pozbawiła mnie zamówionego na deser pączka. Kelner w restauracji miał sporo pracy, bo prócz obsługiwania klientów walczył z tymi małymi, bezczelnymi kreaturami przeganiając je z kąta w kąt.
Z Entebbe pojechaliśmy na nocleg do dużego, trochę zaniedbanego kempingu nad jeziorem Wiktorii, niedaleko pozostałości lasu tropikalnego Zika. Miejsce było spokojne i wokoło przechadzały się marabuty i inne ptaki. Wieczorem koncert rozpoczęły żaby które powychodziły z nor w ziemi i zaczęły wydawać odgłosy podobne do piłowania drewna, a w wkrótce jakieś inne zwierze siedzące wysoko w konarach drzewa (może ptak) zaczęło manifestować swoją obecność bardzo głośnymi dźwiękami przypominającymi rytmiczne uderzenia młotem o kowadło. Taka kakofonia trwała do rana.
Po przebudzeniu odśpiewaliśmy Biance sto lat i wręczyliśmy urodzinowy prezent, po czym zebraliśmy się w dalszą drogę. By ominąć Kampalę zjechaliśmy z asfaltowych dróg na szutry i kilka godzin podróżowaliśmy przez małe wioski by ostatecznie wyjechać na szybką trasę do Fort Portal. Zbliżając się do miasta przejeżdżaliśmy przez wielu set hektarowe plantacje herbaty, które cieszyły oczy swą intensywną, jasną zielenią. Smutne było tylko to, że widzieliśmy jak wycina się pozostałość lasu tropikalnego by pozyskać więcej ziemi pod uprawy.
Z Fort Portal pojechaliśmy w góry na kemping położony przy kraterowym jeziorku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz