Środę poświęciliśmy na wędrówkę po okolicy i zwiedzanie jezior powstałych w kraterach wygasłych wulkanów. Dołączył do nas Rafał, którego wcześniej poznaliśmy w Jinja – pierwszy Polak obieżyświat spotkany podczas naszej podróży. Rafał podróżuje z plecakiem trasą z Egiptu do RPA, korzystając z lokalnych środków transportu. Mijaliśmy małe wioski, uprawy zielonych bananów zwanych tu matoke, pola kukurydzy i kasawy. Wróciliśmy do obozu nieco zmęczeni ale zadowoleni.
Następnego dnia przyszło nam się rozstać z Biancą i Joostem. Postanowili, że będą wracać do Kampali by tam naprawić samochód, a później pojadą z powrotem do Kenii by przygotować się do powrotu do Holandii. Trochę smutno nam było bo spędziliśmy razem sporo czasu i naprawdę bardzo się polubiliśmy.
Wyruszyliśmy w dalszą drogę kierując się na góry Ruwenzori. Dojechaliśmy do małej wioski Ruboni, gdzie lokalna społeczność założyła kemping, miejsce bez wygód, ale bardzo uroczo położone, początek tras trekingowych dla chcących zdobyć najwyższy szczyt masywu. Spotkaliśmy tam małżeństwo z Izraela, które przyjechało tu w ramach wolontariatu. Zaprosili nas na kawę i dowiedzieliśmy się, że cała rodzina pani pochodziła z Polski i wyjechała do Izraela w 1920 roku. Powiedzieli nam, że jutro wybierają się na spacer po obrzeżach parku narodowego, w lesie tropikalnym i jeżeli mamy ochotę to możemy do nich dołączyć.
Bardzo dobrze spaliśmy tej nocy i rano wstaliśmy wypoczęci i gotowi na wędrówkę. Początkowo trasa nie nastręczała większych trudności ale po jakimś czasie zaczęliśmy wspinać się po śliskich zboczach by w końcu przechodzić po bardzo zniszczonych mostkach zbudowanych na stromych zboczach lasu. Przyroda Ruwenzori jest oszałamiająca. Duża ilość opadów i ciepły klimat sprawiają, że rośliny rosną tu do gigantycznych rozmiarów. Kilku metrowe paprocie, wielkie mchy, i potężne drzewa przyprawiają o zawrót głowy. Dość powiedzieć, że eukaliptus w ciągu 14 lat dorasta do wysokości 20 metrów.
Ze spaceru wróciliśmy zmęczeni ale szczęśliwi i nic nie zapowiadało tego co się wkrótce miało wydarzyć. Dzień wcześniej widzieliśmy przygotowania do wesela, ale nie sądziliśmy, że kemping posłuży także za miejsce na wieczór kawalerski. O 10 wieczorem zobaczyliśmy, że mężczyźni znoszą sprzęt grający i myśleliśmy, że to na jutrzejsze wesele. O 11 zaczęła się impreza i kiedy o 12 stada pijanych gości zaczęły się przetaczać koło naszego samochodu spakowaliśmy się i pojechaliśmy szukać innego noclegu.
Rano wróciliśmy na miejsce uregulować zaległe rachunki i pożegnać się z Izraelczykami, i dowiedzieliśmy się, że impreza zakończyła się o 7 rano.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz