Wczesnym rankiem podjechaliśmy do kas i z ciężkim sercem zapłaciliśmy za wjazd do parku. Początkowo zanosiło się na totalną klapę, zero zwierząt na horyzoncie, jedynie z daleka widzieliśmy potężne ilości flamingów.
Dopisywały za to komary. Postanowiliśmy dojść przez wysoką trawę na brzeg jeziora i takiej ilości komarów nie widziałem dotychczas nigdzie indziej. Kępy traw były od nich czarne i ruszały się wśród bardzo głośnego i złowieszczego bzyczenia. Malaria czaiła się na nas wśród malowniczych widoków. Zdezerterowaliśmy dosyć szybko i wróciliśmy nieco przestraszeni do naszych samochodów. Skoro tak ma wyglądać nasza cała wycieczka po tym miejscu to marnie to widzę, bo ciężko nawet otworzyć okno by nie zostać zaatakowanym przez dziesiątki małych śmiercionośnych kreatur.
Pojechaliśmy na drugą stronę jeziora i tam sytuacja komarowa, na nasze szczęści, była zupełnie odmienna. Zero komarów i udało nam się zobaczyć inne, ciekawsze zwierzęta: nosorożce, bawoły, zebry, żyrafy, gazele, itd. Brakowało tylko wielkich kotów.
Cały dzień włóczyliśmy się po rezerwacie i mieliśmy tylko jedną nieprzyjemną sytuację. Zatrzymaliśmy się by coś zjeść przy malowniczym wodospadzie. Wyciągnęliśmy jedzenie, rozłożyliśmy koce i zabraliśmy się za przygotowywanie kanapek. Początkowo pojawił się niedaleko nas dorodny pawian, usiadł w oddali i uważnie nas obserwował. Po chwili dołączył do niego drugi osobnik i nim się spostrzegliśmy otaczało nas ich całkiem spore stadko. W pewnym momencie starszy osobnik przypuścił atak na nasze stanowisko kanapkowe i porwał nam chleb zapakowany w foliowy worek. Wyglądało na to, że dokładnie wiedział co chce ukraść.
Reszta dnia upłynęła nam bez niespodzianek i pełni wrażeń pojechaliśmy na kemping położony wśród pól niedaleko Nakuru.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz