Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

sobota, 28 sierpnia 2010

Kenia, Maralal - Isiolo 01-04,08,2010

W niedzielę rano jeszcze raz wybraliśmy się do miasta i w dalszą drogę ruszyliśmy dopiero około godziny 14.00. Pogoda się poprawiła, nie padało i było znacznie cieplej niż dotychczas. Gdy tylko wyjechaliśmy za miasto, po kilkunastu kilometrach dotarliśmy do rozległych równin na których pasły się stada zebr i antylop. Widzielismy tez duzo kolorowych ptakow.


Wieczór zastał nas w drodze więc zjechaliśmy z niej w niski busz by znaleźć dogodne do noclegu miejsce. Chodząc wokół samochodu zauważyliśmy porozrzucane kupki słomy i połamane drzewa. Basia doszła do wniosku, że są to ślady bytności słoni, które pasły się na tym terenie. Niedaleko od miejsca postoju zauważyliśmy wyryte w ziemi ślady potężnych pazurów. Zaraz sobie przypomniałem, że mijane niedawno domy były otoczone potężnymi zeribami zrobionymi z gałęzi kolczastych akacji. To wszystko nie nastrajało mnie zbyt optymistyczne, ale było już za późno by znaleźć inne miejsce. Z lekkim niepokojem położyłem się w samochodzie i kiedy już zasypiałem potężny ryk zerwał mnie na równe nogi. Basia mówiła później, że czuła walenie mojego serca z odległości 1 metra, taka ilość adrenaliny została wpompowana do moich żył i bała się, że dostanę zawału.

Rano cali i zdrowi przygotowywaliśmy sobie śniadanie, kiedy koło samochodu pojawił się nieoczekiwany gość. Wojownik Samburu przyszedł po śladach opon naszego auta by sprawdzić, czy nic nie zagraża jego wiosce. Zaprosiliśmy by z nami zjadł i korzystając ze słownika Swahili staraliśmy się nawiązać „rozmowę”. Potwierdził, że w okolicy żyją wszystkie dzikie bestie, które mogą człowiekowi zrobić krzywdę.



Po pamiątkowych zdjęciach nasz gość pokazał nam, że musi już iść, oraz wykonał ręką ruch w kierunku zawieszonej na biodrach torebki wskazując, że powinniśmy coś tam wrzucić. Trochę nas to zniesmaczyło, bo człowiek najadł się do syta (może mu nie smakowała jajecznica), opił się herbaty i na deser skosztował ciasteczek z miodem, a teraz żądał kasy za zdjęcia o które sam prosił by mu zrobić. Pokazaliśmy mu to wszystko na migi i postanowiliśmy nie dawać żadnych pieniędzy. Postał jakiś czas przy samochodzie i w końcu podziękował, podał rękę na pożegnanie i odmaszerował.


Ostatni odcinek drogi do Isiolo minął bez przygód, pomijając fakt, że mieliśmy jechać po asfalcie, a poruszaliśmy się po tym co kiedyś nim było, i w mieście zatrzymaliśmy się na kempingu zarządzanym przez mieszkającą od wielu lat w Kenii Dunkę. Pani była bardzo zdziwiona kiedy dowiedziała się którą drogą dotarliśmy do Isiolo, i że po drodze nocowaliśmy na dziko. Stwierdziła, że było to dosyć nierozsądne z naszej strony, bo jej mąż podróżując tamtędy 3 tygodnie temu autobusem dostał się, wraz z innymi pasażerami, w zasadzkę i jako, że nie miał przy sobie wystarczającej kwoty pieniędzy by zaspokoić żądania bandytów, ci pocięli mu rękę maczetą.

Na kempingu zostaliśmy jeszcze kilka dni. Zbliżało się referendum i mając w pamięci to co działo się kilka lat temu podczas wyborów, kiedy podczas zamieszek zginęło bardzo wiele osób, ludzie przestrzegali nas by nie ruszać się z miejsca i niepotrzebnie nie narażać na niebezpieczeństwo. W dzień referendum zamordowano w Isiolo dwie osoby, ale prawdopodobnie nie miało to związku z referendum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy