Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

sobota, 2 października 2010

Tanzania, granica 01/09/10

Tanzania to kraj sporych rozmiarów, złych dróg i bardzo drogich parków narodowych. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli dalej będziemy podróżować w tym samym co dotychczas tempie, to nasz plan powrotu do Europy zachodnim wybrzeżem Afryki może być zagrożony. Postanowiliśmy więc, że Tanzanię potraktujemy jako kraj tranzytowy w drodze na południe kontynentu. By nie tracić czasu na jazdę do przejścia granicznego pomiędzy Ugandą, a Tanzanią w Mutukula, postanowiliśmy zaoszczędzić kilometrów i skierowaliśmy się z Mbarara szutrowymi drogami do małego przejścia w Nkurungu. Tam, jak nas zapewniono, szybko i sprawnie przekroczymy granicę. Początkowo jechaliśmy pięknymi szerokimi szutrami, mijając malownicze wioski, ale w miarę zbliżania się do Tanzanii droga stawała się węższa, by w końcu przerodzić się w szlak, na którym mieścił się tylko jeden samochód. Niezrażeni parliśmy do przody, wszak jesteśmy w Afryce i nie ma się co dziwić, że droga jakaś wąska. Po jakimś czasie stanęliśmy zakłopotani, bo nasz GPS wskazywał, że przekroczyliśmy już granicę. Dyskutowaliśmy co dalej robić kiedy podjechał do nas motocykl z 3 mężczyznami którzy potwierdzili, że jesteśmy już w Tanzanii i żadnego oficjalnego przejścia w tym rejonie nie ma. Nielegalni przekroczyliśmy granicę, w dodatku nie mając wiz, bo te chcieliśmy kupić na legalnym przejściu. Nie chciało nam się zawracać i postanowiliśmy, że wjedziemy na oficjalne przejście graniczne od strony tanzańskiej, bo zaoszczędzi nam to spory kawał drogi. Mieliśmy nadzieję, że uda się wytłumaczyć celnikom naszą sytuację. Trochę zestresowani jechaliśmy przed siebie, mijając po drodze największe uprawy trzciny cukrowej jakie w życiu widzieliśmy – ciągnęły się na przestrzeni ponad 20 kilometrów, aż do wielkiej przetwórni produkującej cukier.

Na granicy zajęło nam trochę czasu wytłumaczenie, że chcemy wjechać do Tanzanii, a nie z niej wyjeżdżać. Po wyjaśnieniach przeszliśmy na stronę ugandyjską załatwić formalności wyjazdowe, po czym kupiliśmy wizy tanzańskie. Nie obyło się tu bez scysji z urzędnikiem imigracyjnym, który odmawiał nam wydania 14-dniowej wizy tranzytowej, bo na wniosku napisaliśmy, że jedziemy turystycznie. Po wymianie argumentów, kiedy wydawało się, że nic nie wskóramy, oficer zaskoczył nas zezwalając na tranzyt. Zaoszczędziliśmy 40 USD.

Tego dnia dojechaliśmy do Bukoba, małego miasteczka nad Jeziorem Wiktorii i przenocowaliśmy tam na piaszczystej plaży.





The Ugandan/Tanzanian border

Tanzania – a sizeable country with a network of poorly maintained roads and hugely expensive national parks. Having come to the conclusion that we were unlikely to have enough time to make our way back to Europe via West Africa, as planned, if we continued our trip at the same pace that we’d been going so far, we decided to treat Tanzania as a transit country on our way further south. To save ourselves a hundred-or-so kilometres reaching the main border post between Uganda and Tanzania in Mutukula, we chose to take an untarred road from Mbarara to the much nearer and smaller crossing at Nkurungu. We’d asked around for local advice about whether this was a good place to enter Tanzania and had been assured that it was a very swift and hassle-free crossing. Initially the route led along a fine, broad stretch of gravel, passing through a series of picturesque villages, but as we drew nearer to Tanzania, so the road grew ever narrower until it became a sandy track barely wide enough for one vehicle. Undaunted, we pressed on; after all, this wasn’t the first seemingly minor, unfrequented trail that we’d come across that was actually a main artery. Some time later, we pulled up somewhat unnerved by the fact that according to our GPS we had already crossed the border. As we wondered what to do next, a motorbike drew up alongside us, it’s three passengers confirming that we were, indeed, already in Tanzania and that there was no official crossing in the vicinity. Hence, we’d not only crossed the border illegally, but were also now in a country for which we had no visas, as we’d intended to get these at the (as it turned out, non-existent) immigration post. Not keen on the idea of spending a whole day retracing our tracks and making a huge loop to reach Mutukula from the Ugandan side, we determined to take our chances and drive to the official crossing from the Tanzanian side, with the hope that we could explain ourselves to the satisfaction of the customs and immigration authorities of both countries. With a sense of mounting trepidation we drove on, passing the largest farm we’d ever seen in our lives – a sugar cane plantation that stretched for at least 20 kilometres, at the end of which stood a huge processing plant.
At the border, as expected, it took some time to convince the relevant officials that we wanted to enter rather than exit Tanzania. Having successfully pleaded our case we were allowed to walk over to the Ugandan side and sort out the necessary formalities, before coming back to the Tanzanian post and purchasing our visas. This proved to be the greatest stumbling block, as the immigration officer attending to us refused to issue transit visas, even though we had stated that we only intended to be in the country for the 14 days that these are valid for. After a lengthy and heated debate that appeared destined to end in abject failure for us, said officer finally relented, saving us 40 USD in the process (transit visa $30 pp, tourist visa $50 pp).

That afternoon we arrived in Bukoba, a small town on the shores of Lake Victoria, where we spent the night on a sandy stretch of beach in the company of various wading birds.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy