Minęło 12 miesięcy, przejechaliśmy 70 tysięcy kilometrów i szczęśliwie powróciliśmy do Polski.

Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Macedonia, Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Malawi, Zambia, Zimbabwe, Botswana, RPA, Namibia, Angola, D.R. Konga, Kongo, Gabon, Kamerun, Nigeria, Benin, Togo, Burkina Faso, Mali, Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko, Hiszpania, Francja, Włochy, Słowenia, Węgry, Słowacja, Polska

Twelve months on from our departure, and with 70,000 km behind us, we're now back, safe and sound, in Poland.








English
Polski

czwartek, 7 października 2010

Tanzania, w drodze nad Ocean Indyjski

Zachęceni opisem w przewodniku postanowiliśmy pojechać do Lushoto w masywie Usambara, 2/3 drogi pomiędzy Moshi a wybrzeżem. Dobry, ale wąski i kręty asfalt prowadził w góry, aż do momentu kiedy było tak wąsko, że nad przepaścią mieścił się tylko 1 pojazd. W takim miejscu utworzył się korek, naprzeciw siebie stał samochód dostawczy i autobus. Widzieliśmy, że sytuacja jest dosyć napięta, ludzie byli bardzo zdenerwowani i doszło do przepychanek i bicia po twarzach. W pewnym momencie jakiś rozemocjonowany jegomość podbiegł do autobusu i wyciągnął z niego długi miecz. Zaraz cofnąłem samochód bo nie chciałem by krew obryzgała nam szybę, ale kolega krewkiego pana wyperswadował mu użycie broni. Bardzo nerwowi ludzie.
Reszta dnia upłynęła bez tak intrygujących zdarzeń i mieliśmy szansę uspokoić się nieco podziwiając przepiękne pejzaże.





Niedaleko miejsca gdzie nocowaliśmy działała farma założona przez niemieckich luteranów, maiła ona sklep firmowy i zapewniali, że można w nim kupić razowy chleb, żółty ser i inne wiejskie przysmaki. Wielkie było nasze rozczarowanie, gdy dowiedzieliśmy się, że możemy nabyć tylko ziołowy serek do smarowania chleba. Nasze oczekiwania były znacznie większe (tak naprawdę to moje oczekiwania), ale cóż zrobić, lepszy rydz niż nic. Na drodze z farmy do miasteczka doszło do nieprzyjemnego incydentu. Nagle usłyszeliśmy potężny łomot, jakiś facet rzucił sporym kamieniem w nasz samochód. Tego już nie wytrzymałem. Nieudane zakupy na farmie bardzo mnie zdenerwowały, bo od kilku dni nastawiałem się na to, że zjem pajdę normalnego chleba z żółtym serem i teraz nawinął mi się ten nieszczęśnik z kamieniem. Wyskoczyłem z samochodu jak z katapulty zabierając z sobą śmiertelnie niebezpieczną saperkę bundeswery i pognałem za jegomościem z rządzą mordu w oczach. Chyba się przestraszył bo zmykał jak górska kozica i ciężko mi go było dogonić bo po drodze zgubiłem sandały. Zobaczyłem, że człowiek zatrzymał się koło dwóch innych mężczyzn więc ruszyłem w ich kierunku dodając sobie animuszu głośno bluzgając po kociewsku. Musiało zadziałać bo winowajca skręcił do lasu, a pozostali dwaj zaczęli celować w jego nogi małymi kamieniami. Kiedy do nich dobiegłem zadyszany zaczęli przepraszać i powiedzieli mi, że umysł uciekającego jegomościa nie działa zbyt dobrze. W tym momencie zrobiło mi się nieswojo bo naszła mnie refleksja, że z moim mózgiem chyba też jest coś nie w porządku skoro chciałem „zabić” za brak żółtego sera.


Na szczęście tym krótkim pościgiem rozładowałem swoją złość i dalszą trasę pokonałem już potulny jak baranek. Po drodze na wybrzeże zatrzymaliśmy się, ku wielkiej uciesze Basi, w restauracji Liverpool FC.



Mimo, że był ramadan i właściciele byli muzułmanami to wydawanie posiłków szło pełną parą i co chwilę zajeżdżał kolejny autobus pełen podróżnych. Pod koniec dnia dojechaliśmy nad Ocean Indyjski i zatrzymaliśmy się w Kigombe.
Tanzania, Indian Ocean bound
Inspired by the description in our guidebook, we decided to visit Lushoto in the Usambara Mountain Range, two-thirds of the way between Moshi and the coast. A decent though narrow tarmac road wound steadily upwards into the mountains, till at one point it became barely wide enough for one vehicle. It was here that we came upon a traffic jam – a truck and a bus having ground to a halt facing one another. We could see that the situation was fairly fraught, all those concerned in the standoff becoming increasingly irate, exchanging loud words, pushes, shoves and even the odd slap around the face. Suddenly, one particularly infuriated individual made a beeline for the back of the bus, drawing a long sword from its boot. Adam started slowly reversing away from the scene to avoid any potential blood spatters on our windscreen, though thankfully some rather more courageous soul managed to persuade the hot-headed character to put away his weapon.

Following this display of Tanzanian road rage, we were relieved to spend the rest of the day in far more tranquil fashion admiring the lush mountain landscapes.

The next morning we visited a farm founded by German Lutherans that was situated near the place where we’d stopped to camp. Their advertising made much of the fact that they had a farm shop selling rye bread, cheeses and other homemade delicacies. Hence, we were mightily disappointed to discover that all they could offer us on that day was a small pot of frozen cream cheese with herbs, even though there was a freshly baked loaf and three plump rounds of cheddar sitting on the counter (sadly, reserved for making that afternoon’s pre-booked picnics). Our expectations (Adam’s in particular) had been much greater. The discontented mood engendered by this state of affairs did not improve when we drove away from the farm and suddenly heard a clattering thud, as a great lump of rock thrown by a bystander bounced off our vehicle. This proved too much for Adam to bear. The disillusioning shopping trip to the farm had already dealt him a severe blow, because ever since reading about the farm’s products he’d been anticipating the moment when he could have a slab of real bread with a piece of cheese. Now, with his appetite unquenched, someone was hurling stones at him. Leaping out of the car like a man possessed, he grabbed a lethal weapon, in the form of a German Army spade, and started running after the unfortunate assailant, eager to wreak his revenge. (Road rage Polish-style.) His antagonist must have got quite a fright, as he bolted at considerable speed, Adam’s task of catching up with him being made all the more difficult by losing his sandals in the chase. Spotting that the wrongdoer had stopped next to two other men standing at the side of the road, undaunted, Adam made his way in their direction, bellowing intimidating, northern Polish obscenities in order to convey his mood and intentions. Although the rock-thrower probably didn’t understand Polish, he nonetheless beat a hasty retreat into a nearby patch of woodland, the two other onlookers aiming small stones at his feet. As a breathless Adam approached them they began to apologise, explaining that the fugitive was a local whose brain was not in full working order. This led Adam to reflect that perhaps his own brain could do with an overhaul, as there has to be something seriously wrong with a man who, when his longing for a lump of cheese is thwarted, is overcome by the urge to batter someone to death with a shovel.

Thankfully, this moment of madness ultimately had a calming effect and the rest of our day passed without incident. On our way to the coast we stopped at the bizarre, though very welcome, sight of a vast roadside restaurant named Liverpool FC. Despite it being Ramadan, and the owners being Muslims, the restaurant was in full working order, the serving hatch emblazoned with the words THIS IS ANFIELD dishing out meal after meal to passengers alighting from a never-ending succession of buses and coaches. By the end of the day we had reached the Indian Ocean, where we stopped in the village of Kigombe.

2 komentarze:

  1. Adaś hamuj się, hamuj :)

    Sylwek

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiecuję poprawę, ale podróż czasami daje w kość i ciężko powstrzymać nerwy na wodzy ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy