Postanowiliśmy, że tak szybko jak się tylko da dotrzemy pod Kilimandżaro do miejscowości Moshi. Na szczęście drogi nie były takie złe i do pokonania mieliśmy tylko około 270 kilometrów dziurawych szutrów i tarek, a pozostały 1000 km po asfaltach. Podróż była dosyć monotonna, klimat i krajobraz różnił się zasadniczo od tego w Ugandzie. Wjechaliśmy w suchą, gorącą, wyschniętą sawannę i temperatura osiągnęła 36 stopni. Przypomniały nam się nasze zmagania z gorącem w Sudanie i teraz, można powiedzieć, było nam przyjemnie ciepło.
W Bukoba byliśmy trochę zaskoczeni długością kolejek w bankach. By wymienić pieniądze musielibyśmy stać prawie 3 godziny lub więcej. Nie chciało nam się czekać i ruszyliśmy w trasę ze skromnym zapasem lokalnej waluty. Po drodze musieliśmy jeszcze zatankować paliwo z beczki, bo nie było stacji benzynowej i kiedy już było ciemno zatrzymaliśmy się przy drodze, w małym lasku, na nocleg. O 5 rano koło naszego samochodu pojawiło się z 20-tu mężczyzn, bardzo zaciekawionych naszymi osobami i skończyło się spanie. Porozmawialiśmy chwilę i po szybkim pakowaniu ruszyliśmy w drogę. Jak się później okazało panowie ci wyświadczyli nam wielką przysługę tak wczesną pobudką.
W zbiorniku nie mieliśmy zbyt wiele paliwa, w portfelu zbyt wiele gotówki i z nadzieją na znalezienie banku wjechaliśmy do miasta Kahama. Bankomat nie działał więc stanęliśmy pod drzwiami zamkniętego banku myśląc, że będzie można wymienić dolary. Do otwarcia zostało około 1,5 godziny, a za nami zaczęli ustawiać się w kolejce inni ludzie. Kiedy jako pierwsi dotarliśmy do okienka około 50 osób wcisnęło się za nami do banku. Szczęśliwi zatankowaliśmy Patrola do pełna i ruszyliśmy do Singida. Tam kończył się asfalt i do przejechania mieliśmy długi odcinek po prowizorycznej drodze zrobionej wzdłuż nowobudowanej przez Chińczyków arterii.
Wjechaliśmy w góry i znacznie się ochłodziło. Krajobrazy stały się ciekawsze i pod koniec dnia zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Dotarliśmy w pobliże szczytu Hanang i tam spędziliśmy noc pod przepięknie rozgwieżdżonym niebem. Jako, że byliśmy w pobliżu wioski rano odwiedził nas lokalny Masaj by zapytać czy niczego nie potrzebujemy i czy wszystko z nami w porządku. Grzecznie podziękowaliśmy za jego troskę o nas i po zjedzeniu śniadania ruszyliśmy w drogę. Było pochmurno i padało, a droga zmieniła się w jeszcze gorszą niż była, ale po kilkudziesięciu kilometrach dotarliśmy do asfaltu i by odpocząć po trudach podróży odwiedziliśmy kawiarnię w Moshi. Niestety szczyt Kilimandżaro tonął w chmurach ale mieliśmy nadzieję, że uda się jeszcze go zobaczyć. I tak też się stało! Następnego ranka chmury odsłoniły przed nami górę na, dosłownie, kilkanaście minut.
W Bukoba byliśmy trochę zaskoczeni długością kolejek w bankach. By wymienić pieniądze musielibyśmy stać prawie 3 godziny lub więcej. Nie chciało nam się czekać i ruszyliśmy w trasę ze skromnym zapasem lokalnej waluty. Po drodze musieliśmy jeszcze zatankować paliwo z beczki, bo nie było stacji benzynowej i kiedy już było ciemno zatrzymaliśmy się przy drodze, w małym lasku, na nocleg. O 5 rano koło naszego samochodu pojawiło się z 20-tu mężczyzn, bardzo zaciekawionych naszymi osobami i skończyło się spanie. Porozmawialiśmy chwilę i po szybkim pakowaniu ruszyliśmy w drogę. Jak się później okazało panowie ci wyświadczyli nam wielką przysługę tak wczesną pobudką.
W zbiorniku nie mieliśmy zbyt wiele paliwa, w portfelu zbyt wiele gotówki i z nadzieją na znalezienie banku wjechaliśmy do miasta Kahama. Bankomat nie działał więc stanęliśmy pod drzwiami zamkniętego banku myśląc, że będzie można wymienić dolary. Do otwarcia zostało około 1,5 godziny, a za nami zaczęli ustawiać się w kolejce inni ludzie. Kiedy jako pierwsi dotarliśmy do okienka około 50 osób wcisnęło się za nami do banku. Szczęśliwi zatankowaliśmy Patrola do pełna i ruszyliśmy do Singida. Tam kończył się asfalt i do przejechania mieliśmy długi odcinek po prowizorycznej drodze zrobionej wzdłuż nowobudowanej przez Chińczyków arterii.
Wjechaliśmy w góry i znacznie się ochłodziło. Krajobrazy stały się ciekawsze i pod koniec dnia zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Dotarliśmy w pobliże szczytu Hanang i tam spędziliśmy noc pod przepięknie rozgwieżdżonym niebem. Jako, że byliśmy w pobliżu wioski rano odwiedził nas lokalny Masaj by zapytać czy niczego nie potrzebujemy i czy wszystko z nami w porządku. Grzecznie podziękowaliśmy za jego troskę o nas i po zjedzeniu śniadania ruszyliśmy w drogę. Było pochmurno i padało, a droga zmieniła się w jeszcze gorszą niż była, ale po kilkudziesięciu kilometrach dotarliśmy do asfaltu i by odpocząć po trudach podróży odwiedziliśmy kawiarnię w Moshi. Niestety szczyt Kilimandżaro tonął w chmurach ale mieliśmy nadzieję, że uda się jeszcze go zobaczyć. I tak też się stało! Następnego ranka chmury odsłoniły przed nami górę na, dosłownie, kilkanaście minut.