Rankiem zebraliśmy się w dalszą drogę. Naszym celem był Mana Pools, park narodowy nad rzeką Zambezi. Ruszyliśmy na południe do miejscowości Crossroads by tam skręcić na wschód, w szutrową drogę prowadzącą wzdłuż sztucznego jeziora Kariba. Droga była w bardzo kiepskim stanie, a musieliśmy nią przejechać około 550 km. Zrobiło się upalnie i wysoka temperatura zaczęła nam nieco doskwierać. Słupek rtęci zbliżał się do 40 stopni Celsiusza. Drzewa porastające mijane po drodze góry i doliny już dawno zrzuciły liście i czekały na nadejście pory deszczowej. W krajobrazie dominowały odcienie brązu i w te barwy świetnie wpisywały się małe wioski z okrągłymi domkami pokrytymi słoniową trawą. Postanowiliśmy odwiedzić położoną nad jeziorem miejscowość Binga. Znaleźliśmy tam przepięknie położony, na wzgórzu nad jeziorem, kemping. Zarządzało nim małżeństwo Alan i Helen. Obydwoje urodzili się w Zimbabwe, ale uciekli do RPA w latach 80, ponieważ obawiali się problemów związanych ze zmianami politycznymi w kraju. Alan wraz z bratem Helen służył przez kilka lat w Iraku, ale kiedy jego szwagier poległ postanowił przejść do cywila. Pracowali z żoną w różnych ośrodkach turystycznych w RPA, aż dostali propozycję by objąć w zarząd lodge nad jeziorem Kariba. Postanowili powrócić do Zimbabwe i zrobili to w 2008 roku, kiedy kraj pogrążony był w kryzysie. Po tym jak Robert Mugabe przegrał pierwszą turę wyborów prezydenckich z opozycjonistą Morganem Tsvangiraiem i miało dojść do drugiej tury, nagle w niejasnych okolicznościach życie straciło około 300 najbliższych współpracowników Tsvangiraia. W kraju zapanował terror. Tsvangirai widząc, że kraj może pogrążyć się w chaosie zrezygnował ze startu w drugiej turze wyborów. Dyktator Mugabe kontynuował zaczęto 11 lat wcześniej reformę rolną polegającą na wygnaniu ze swoich farm białych komercyjnych rolników i przekazywał ziemię zaufanym ludziom ze swojej partii. Nowi właściciele nie mieli pojęcia o rolnictwie, jedynym ich celem było szybkie wzbogacenie się. Sprzedawali za bezcen za granicę maszyny rolnicze, instalacje do nawadniania pól, jednym słowem wszystko, co tylko udało się spieniężyć. W bardzo krótkim czasie w kraju zaczęło brakować żywności i setki tysięcy ludzi zatrudnionych na farmach straciło pracę. Podczas przejmowania terenów wielu białych farmerów oraz zatrudnianych przez nich lokalnych robotników zginęło. W kraju zapanował głód. Inflacja osiągnęła niebotyczny pułap kilku tysięcy procent bo Mugabe zdecydował nie kierować się restrykcyjnymi prawami ekonomi i zaczął drukować pieniądze według swojego widzimisię .Doszło do tego, że nie nadążał z dodawaniem na banknotach kolejnych zer po jedynce. Ludzie prawie ginęli z głodu i kilka milionów obywateli Zimbabwe uciekło za granicę. W takiej sytuacji Helen i Alan wrócili do swego kraju. Ludzie zatrudnieni w kierowanym przez nich ośrodku wypoczynkowym nie chcieli pieniędzy za swoją pracę, woleli dostać jedzenie, po które Helen jeździła do Botswany. Przyjęcie dolara amerykańskiego za obowiązującą walutę poprawiło sytuację ekonomiczną i półki w sklepach znowu zapełniły się jedzeniem, ale nie można powiedzieć by kraj czekała świetlana przyszłość. Zbliżają się kolejne wybory i Mugabe zrobi wszystko by utrzymać stołek.
Następnego dnia kontynuowaliśmy naszą podróż na wschód drogami biegnącymi przez małe wioski z glinianymi domkami pomalowanymi w ozdobne wzory, z wysprzątanymi obejściami. Zauważyliśmy też dużą ilość haseł religijnych wypisywanych na budynkach. Ktoś później nam powiedział, że mieliśmy okazję zobaczyć Zimbabwe takim jakim było 50 lat temu.
Na noc zatrzymaliśmy się w lesie, na obrzeżach parku narodowego Matusadona. w takim miejscu po zapadnięciu zmroku trzeba być bardzo uważnym i nie oddalać się od samochodu. Nigdy nie wiadomo jakie zwierze może podejść zwabione naszą obecnością. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że w Matusadona turysta z RPA został zabity przez słonia, a druga osoba ledwie uszła z życie. Po nocy spędzonej na łonie natury dojechaliśmy do Kariba, miejscowości wypoczynkowej która niegdyś była perłą, a teraz podnosi się powoli ze zgliszczy. Dużo ośrodków zostało przejętych przez nowy zarząd i doprowadzonych, tak jak farmy, do ruiny. W tętniącym niegdyś życiem turystycznym miejscu dostępne były tylko dwa kempingi w których mogliśmy stanąć na noc. Zwiedziliśmy nieco okolicę, poszliśmy zobaczyć gigantyczną tamę na Zambezi i następnego dnia pojechaliśmy do biura wydającego pozwolenia na wjazd do parku Mana Pools.
Następnego dnia kontynuowaliśmy naszą podróż na wschód drogami biegnącymi przez małe wioski z glinianymi domkami pomalowanymi w ozdobne wzory, z wysprzątanymi obejściami. Zauważyliśmy też dużą ilość haseł religijnych wypisywanych na budynkach. Ktoś później nam powiedział, że mieliśmy okazję zobaczyć Zimbabwe takim jakim było 50 lat temu.
Na noc zatrzymaliśmy się w lesie, na obrzeżach parku narodowego Matusadona. w takim miejscu po zapadnięciu zmroku trzeba być bardzo uważnym i nie oddalać się od samochodu. Nigdy nie wiadomo jakie zwierze może podejść zwabione naszą obecnością. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że w Matusadona turysta z RPA został zabity przez słonia, a druga osoba ledwie uszła z życie. Po nocy spędzonej na łonie natury dojechaliśmy do Kariba, miejscowości wypoczynkowej która niegdyś była perłą, a teraz podnosi się powoli ze zgliszczy. Dużo ośrodków zostało przejętych przez nowy zarząd i doprowadzonych, tak jak farmy, do ruiny. W tętniącym niegdyś życiem turystycznym miejscu dostępne były tylko dwa kempingi w których mogliśmy stanąć na noc. Zwiedziliśmy nieco okolicę, poszliśmy zobaczyć gigantyczną tamę na Zambezi i następnego dnia pojechaliśmy do biura wydającego pozwolenia na wjazd do parku Mana Pools.