Rankiem długo wylegiwaliśmy się w samochodzie, odpoczywając po trudach zwiedzania Petry. Zbieraliśmy się bardzo powoli w dalszą drogę, aż nadjechał samochód. Jego kierowca pokręcił się trochę po okolicy, zabawiał się próbując podjechać pod stromą diunę, a w końcu wiedziony ciekawością przyszedł nas odwiedzić i zaprosić na herbatę. Ahmed nazbierał kilka małych uschniętych krzaczków, nalał do czajniczka wody, wsypał do niego z pół kilograma cukru i zabrał się za rozpalanie ognia. Bardzo wiało i jego starania nie przynosiły efektu, co zmusiło go do zastosowania metody żukowskiej, jakiej używa nasz przyjaciel Waldek do rozpalania ogniska. Pól litra benzyny załatwia sprawę.
Ahmed zajmuje się hodowlą wielbłądów i kiedy nachodzi go ochota na wypicie herbaty bądź przekąszenie czegoś solidniejszego jedzie samochodem poszukać cienia, rozpala ogień i przygotowuje sobie posiłek.
Rozstaliśmy się z Achmedem i obraliśmy kierunek na Wadi Rum, gdzie na pustyni, urządzono park narodowy. Po drodze zatankowaliśmy paliwo i zostaliśmy obdarowani przez obsługującego stację trzema dorodnymi arbuzami.
Niestety cena wstępu na teren Wadi była porażająca, a urok tego miejsca nie dorównuje urokom terenów które mamy zamiar odwiedzić w Egipcie i Sudanie. Zrezygnowaliśmy więc ze zwiedzania i pojechaliśmy w stronę Aqaba, gdzie zajechaliśmy do portu by kupić bilety na prom do Egiptu. Powiedziano nam, że następnego dnia rano powinniśmy przyjechać około 10 i załatwimy wszystko od ręki.
Od Andrei i Achima poznanych w Jerash wiedzieliśmy, że na ostatniej plaży w mieście można „kampować” bezpłatnie i są tam do dyspozycji toalety i prysznice. Spędziliśmy tu noc.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz