Do biura wydającego pozwolenia na wjazd do parku narodowego dotarliśmy około godziny 16. Nie mieliśmy już szansy na wjazd do parku bo do kempingu w sercu Mana Pools trzeba dotrzeć przed zachodem słońca, a zajmuje to około 4 godzin. Zostaliśmy więc na noc, na mini kempingu przy biurze wydającym przepustki. Poinstruowano nas, by uważać w nocy bo zdarza się, że lwy przychodzą napić się wody w pobliskim zbiorniku wodnym. Rano skoro świt ruszyliśmy w drogę, najgorszą z możliwych dróg. Cztery godziny tłuczenia się po tarce która wprowadza samochód w serię drgań powodujących rozkręcanie wszystkich śrub w aucie, rozmontowuje karoserię na części oraz naraża pasażerów na wstrząs mózgu i oberwanie przepony.
Przy kasach biletowych koło kempingu podszedł do nas, zaintrygowany polskimi tablicami, miły pan z Niemiec. Powiedział nam, że planował spędzić w parku dwa tygodnie ale musi wyjechać dwa dni przed czasem i jeżeli chcemy, to możemy skorzystać z wykupionego przez niego miejsca kempingowego. W Mana Pools jest jeden duży, wspólny kemping i seria pojedynczych miejsc nad brzegiem rzeki Zambezi. Miejsca te oddalone są od siebie o kilkaset metrów, więc nic nie zakłóca spokoju, przebywających na nich, miłośnikom przyrody. Aby móc z takiego prywatnego kempingu skorzystać trzeba rok wcześniej dokonać rezerwacji i zapłacić za nie150 USD za dobę. W cenie dostajemy toaletę zrobioną z wkopanej w ziemię beczki i murowany gril, oraz to czego nie da się przeliczyć na pieniądze: święty spokój, piękne pejzaże i dziką przyrodę. Możemy być pewni, że odwiedzi nas duża ilość zwierząt.
Mana Pools to jedyny park narodowy w Afryce gdzie występują dzikie koty i dozwolone jest piesze safari bez przewodnika. Możemy sami spacerować wśród słoni, bawołów, lwów, hien, lampartów itd. Oczywiście wszystko to na własną odpowiedzialność i ze spisanym wcześniej testamentem. Byliśmy świadkami jak dwóch śmiałków podchodziło zrobić zdjęcia antylopom i jeden z nich dzierżył w dłoni łom, a drugi miał zatknięty za paskiem od spodni toporek. Chyba coś się panom pomyliło. Niestety parki narodowe w Zimbabwe pełne są znerwicowanej zwierzyny, ponieważ na terenach otaczających parki rząd, łatając dziury w budżecie, zezwala na polowania. Za 25 tyś. USD można w majestacie prawa pozbawić życia słonia. Z tego też powodu te biedne zwierzęta chodzą zestresowane i częściej niż w innych krajach gdzie polowania są zabronione, atakują ludzi. Byliśmy świadkami rozmowy pewnego zwalistego jegomościa z cygarem w zębach, który dopytywał przewodnika, czy pojawiają się tu dorodne samce słoni, bo on musi zastrzelić największego. Podwozi się takiego wielkiego myśliwego na odległość strzału do słonia i facet może upajać się swoją władzą nad życiem wielkiego, pięknego zwierzęcia. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka przy zwłokach i można wracać do domu.
Oprócz znerwicowanych słoni trzeba się też wystrzegać lwów. W ciągu dwóch miesięcy poprzedzających nas przyjazd do Mana Pools, w wioskach na obrzeżach parku lwy zabiły 10 osób. W tydzień po naszym wyjeździe do wypadku doszło także na jednym z opisywanych prywatnych miejsc kempingowych. Grupa przyjaciół spędzała tam urlop. Aby się nie krępować postawili oni prysznic z dala od miejsca biwakowania. Jeden z mężczyzn już po zachodzie słońca postanowił się odświeżyć i kiedy odszedł od obozowiska został zaatakowany przez 4 lwy. Kiedy żona i przyjaciele przyjechali zaalarmowani hałasem było już za późno.
Po zachodzie słońca nie powinno się odchodzić od samochodu czy namiotu. Na naszym kempingu spacerowały wieczorem bawoły, hipopotamy i hieny, a sądząc po pozostawionych śladach, przychodziły także lwy. Jeżeli już musimy nocą opuścić bezpieczne schronienie to upewnijmy się za pomocą silnej latarki, że będzie to bezpieczne, ale pewnie i tak serce podskoczy nam do gardeł przy najmniejszym szeleście za naszymi plecami, bo pamiętajmy, że noc to czas łowów dla wielkich kotów.
Jeżeli tylko będziemy się odpowiedzialnie zachowywać i pamiętać o tym, że przebywamy na łonie natury wśród dzikich zwierząt to pobyt w Mana Pools może stać się jedynym z najwspanialszych przeżyć. To miejsce jest po prostu magiczne i dla nas jest jednym z najwspanialszych miejsc odwiedzonych podczas naszej podróży.
Przy kasach biletowych koło kempingu podszedł do nas, zaintrygowany polskimi tablicami, miły pan z Niemiec. Powiedział nam, że planował spędzić w parku dwa tygodnie ale musi wyjechać dwa dni przed czasem i jeżeli chcemy, to możemy skorzystać z wykupionego przez niego miejsca kempingowego. W Mana Pools jest jeden duży, wspólny kemping i seria pojedynczych miejsc nad brzegiem rzeki Zambezi. Miejsca te oddalone są od siebie o kilkaset metrów, więc nic nie zakłóca spokoju, przebywających na nich, miłośnikom przyrody. Aby móc z takiego prywatnego kempingu skorzystać trzeba rok wcześniej dokonać rezerwacji i zapłacić za nie150 USD za dobę. W cenie dostajemy toaletę zrobioną z wkopanej w ziemię beczki i murowany gril, oraz to czego nie da się przeliczyć na pieniądze: święty spokój, piękne pejzaże i dziką przyrodę. Możemy być pewni, że odwiedzi nas duża ilość zwierząt.
Mana Pools to jedyny park narodowy w Afryce gdzie występują dzikie koty i dozwolone jest piesze safari bez przewodnika. Możemy sami spacerować wśród słoni, bawołów, lwów, hien, lampartów itd. Oczywiście wszystko to na własną odpowiedzialność i ze spisanym wcześniej testamentem. Byliśmy świadkami jak dwóch śmiałków podchodziło zrobić zdjęcia antylopom i jeden z nich dzierżył w dłoni łom, a drugi miał zatknięty za paskiem od spodni toporek. Chyba coś się panom pomyliło. Niestety parki narodowe w Zimbabwe pełne są znerwicowanej zwierzyny, ponieważ na terenach otaczających parki rząd, łatając dziury w budżecie, zezwala na polowania. Za 25 tyś. USD można w majestacie prawa pozbawić życia słonia. Z tego też powodu te biedne zwierzęta chodzą zestresowane i częściej niż w innych krajach gdzie polowania są zabronione, atakują ludzi. Byliśmy świadkami rozmowy pewnego zwalistego jegomościa z cygarem w zębach, który dopytywał przewodnika, czy pojawiają się tu dorodne samce słoni, bo on musi zastrzelić największego. Podwozi się takiego wielkiego myśliwego na odległość strzału do słonia i facet może upajać się swoją władzą nad życiem wielkiego, pięknego zwierzęcia. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka przy zwłokach i można wracać do domu.
Oprócz znerwicowanych słoni trzeba się też wystrzegać lwów. W ciągu dwóch miesięcy poprzedzających nas przyjazd do Mana Pools, w wioskach na obrzeżach parku lwy zabiły 10 osób. W tydzień po naszym wyjeździe do wypadku doszło także na jednym z opisywanych prywatnych miejsc kempingowych. Grupa przyjaciół spędzała tam urlop. Aby się nie krępować postawili oni prysznic z dala od miejsca biwakowania. Jeden z mężczyzn już po zachodzie słońca postanowił się odświeżyć i kiedy odszedł od obozowiska został zaatakowany przez 4 lwy. Kiedy żona i przyjaciele przyjechali zaalarmowani hałasem było już za późno.
Po zachodzie słońca nie powinno się odchodzić od samochodu czy namiotu. Na naszym kempingu spacerowały wieczorem bawoły, hipopotamy i hieny, a sądząc po pozostawionych śladach, przychodziły także lwy. Jeżeli już musimy nocą opuścić bezpieczne schronienie to upewnijmy się za pomocą silnej latarki, że będzie to bezpieczne, ale pewnie i tak serce podskoczy nam do gardeł przy najmniejszym szeleście za naszymi plecami, bo pamiętajmy, że noc to czas łowów dla wielkich kotów.
Jeżeli tylko będziemy się odpowiedzialnie zachowywać i pamiętać o tym, że przebywamy na łonie natury wśród dzikich zwierząt to pobyt w Mana Pools może stać się jedynym z najwspanialszych przeżyć. To miejsce jest po prostu magiczne i dla nas jest jednym z najwspanialszych miejsc odwiedzonych podczas naszej podróży.